Długi czas opierałam się przed wyjazdem z miasta. Nie lubię zmian, pewnie dlatego, że wolno przyzwyczajam się do nowych miejsc, ludzi, zajęć. Ale czasami po prostu człowiek nie ma wyboru. Jak wtedy, kiedy splajtował hotel, w którym pracowałam jako kierowniczka zmiany pokojówek. Kilka lat walczyłam o to stanowisko, ścieląc setki łóżek, sprzątając zabrudzone przez pijanych gości łazienki. Ciężko pracowałam, byłam dokładna, punktualna i pomocna. W końcu dostałam szansę. Ale moje szczęście skończyło się po czterech latach. Zostałam bez pracy, w wynajętym mieszkaniu, z siedmioletnią córką. 

Patrzyłam na swoje ostatnie sto złotych i płakałam

Próbowałam się zaczepić jako kelnerka, zgłosiłam się do firmy sprzątającej, ale nigdzie nie było miejsc. A tam gdzie były – w szpitalu jako salowa – z pensji nie utrzymałabym siebie i córki.

Po dwóch miesiącach skończyły się oszczędności. Patrzyłam na ostatnie sto złotych i zastanawiałam się, co dalej. Czułam, że powoli docieram do granicy wytrzymałości na kopniaki losu, za którą czai się desperacja w postaci nękającego mnie pytania: „Czy on by mi pomógł?”

On, czyli ojciec Lenki. Dyrektor hotelu, w którym pracowałam osiem lat temu. Żonaty, z dwoma synami. Przystojny, uroczy. Dziewczyny ze zmiany uprzedzały mnie, że to pies na baby i żebym nie wierzyła w zapewnienia, że opuści dla mnie żonę. I nie wierzyłam. Ale nie byłam w stanie oprzeć się jego czarowi. Pomyślałam sobie – trochę przyjemności i zainteresowania tylko osłodzi moje smutne, samotne życie. Krótki romans zaowocował ciążą. Pan dyrektor dał mi pięć tysięcy i adres kliniki w Czechach. Jak zrozumiałam, była to standardowa procedura, którą stosował wobec tych pokojówek, które się nie zabezpieczały. 
Byłam głupia. Fakt. Ale chyba nie aż tak głupia, jak myślał. Pamiętam, jak siedziałam na łóżku w pokoju, który dzieliłam z koleżanką, i patrzyłam na pieniądze rozsypane na kocu. W życiu nie widziałam tyle forsy. Nie widziałam jej też zbyt wyraźnie, bo łzy rozmazywały mi obraz. Nie chciałam usuwać ciąży. I nagle pomyślałam, że przecież nie muszę. Mogę wziąć te pieniądze i wyjechać z miasta, zacząć nowe życie

I tak zrobiłam. Wyjechałam do L., znalazłam pracę w małym hotelu. Jego właścicielka nie robiła problemu z tego, że jestem w ciąży. Pomogła mi, za co będę jej wdzięczna do końca życia. Ona nauczyła mnie wszystkiego i w końcu dała awans. Ale umarła, a jej syn nie miał zdolności menedżerskich, no i interes padł. A ja znalazłam się na lodzie. 

I znów siedziałam, patrząc  na pieniądze i płacząc. Tylko że sto złotych w niczym mi nie było w stanie pomóc. Wzięłam stary notatnik, w którym miałam zapisane telefony i adresy ludzi, których poznałam w swoim życiu. Spod okładki wyciągnęłam zdjęcie, a właściwie jego oddartą połowę, i popatrzyłam na swoją matkę, która trzymała mnie na rękach. Poczułam przypływ tęsknoty. Na fotce miałam chyba trzy miesiące. Przesunęłam palcem po oddartym brzegu, jak zwykle zastanawiając się, kto był na drugiej połowie zdjęcia. Mój ojciec? Mama nigdy o nim nie mówiła. Raz tylko rzuciła, że zwinął się jak złodziej, gdy zaszła w ciążę. Wychowywała mnie sama, bez rodziny, o której też nie chciała mówić. Domyślałam się, że nie chcieli pogodzić się z nieślubnym dzieckiem swojej córki. Skoro tak, to ja też nie chciałam ich znać. 

Nie miałam pomysłu, co dalej. Czułam, że muszę wyjechać, że w tym mieście już nie ma dla nas miejsca. Ale dokąd? Ogarnęła mnie tak czarna rozpacz, że w mojej głowie pojawiła się ta desperacka myśl: Może zadzwonić do niego? Przyznać się, że nie usunęłam ciąży i że jako ojciec musi płacić alimenty? Zaszantażować go?

Zobacz także:

Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Byłam ja i Lenka, i tyle. Ale teraz jej życie i dobrostan były zagrożone. Dla niej byłam w stanie zniżyć się do tego poziomu. Sięgnęłam po telefon i znalazłam jego numer. I wtedy śpiąca na łóżku Lenka zaczęła się dusić

Rzężenie i desperackie próby złapania oddechu postawiły mnie na nogi. Nie wiedziałam, co się dzieje. W panice zadzwoniłam po pogotowie. Przyjechali po kilku minutach i zabrali ją do szpitala. Kiedy tam dotarłam, Lenka była na badaniach. Okazało się, że miała atak duszności, której przyczyna nie była znana. Nigdy nie miała astmy. Lekarze postanowili zostawić ja na noc na obserwacji. 

Kiedy zasnęła, wyszłam z oddziału  na korytarz. Usiadłam wykończona na krześle i zamknęłam oczy. 

– Dlaczego pani płacze? – usłyszałam nagle głos. – Lence nic nie będzie. Jest pod dobrą opieką.

Przede mną stała starsza kobieta, pielęgniarka.

– Wiem – odparłam i otarłam oczy. – Po prostu nie mam pojęcia, co dalej.

Pielęgniarka usiadła obok mnie, a ja powiedziałam jej, w jakiej znalazłam się sytuacji.

Znałam panią Różę – zaskoczyła mnie. – Zawsze na święta przywoziła nam kosze słodyczy. Kiedyś jej mąż często leczył się na tym oddziale. Wie pani, to ciekawy zbieg okoliczności. Wczoraj rozmawiałam z kuzynką. Pracuje w nowym pensjonacie nad jeziorem niedaleko Nakła. Szukają doświadczonej pokojówki. Jeśli pani chce, zadzwonię. 

To był cud. Dwa dni później za ostatnie pieniądze kupiłam bilety na autobus do Bydgoszczy. Stamtąd było już niedaleko do Nakła.  Lenka czuła się dobrze, jakby nic się nie zdarzyło. Lekarze podejrzewali, że może była to reakcja alergiczna. Ciekawe, że teraz wszystko, czego nie są w stanie wyjaśnić, tłumaczą alergią.  

Autobus zatrzymywał się rzadko. Lenka trochę czytała książeczkę, trochę spała. Ja, cała w nerwach, próbowałam opanować burzę myśli. Jak będzie w tym nowym miejscu, z nowymi ludźmi? Czy będą mili? Pomocni? Czy znów trafię na drani, którzy chcą tylko człowieka wykorzystać. Na wszystkie sposoby. Bałam się, ale nie miałam wyboru. Czułam się jak postawiony pod murem skazaniec czekający na egzekucję. Ściśnięty żołądek, szybko, nieprzyjemnie bijące serce, spocone dłonie. Skraj paniki. 

Autobus jechał jednopasmową szosą, minął jakiś lokalny przystanek, kiedy Lenka chwyciła mnie za rękę i ścisnęła. Popatrzyłam na nią – otwarte szeroko oczy, usta, i krótkie oddechy. I to rzężenie. To się znów działo. Wyciągnęłam z torebki inhalator, który dostałam w szpitalu na wszelki wypadek, ale nie pomogło, nie mogła złapać oddechu. Zaczęłam krzyczeć do kierowcy, by jechał do najbliższego szpitala, bo moje dziecko się dusi. Ktoś zadzwonił na 112 i kilka minut później autobus stanął, a obok niego karetka wezwana przez dyspozytora. Lenka dostała tlen i pojechała ambulansem do szpitala powiatowego. Ja z bagażami dotarłam tam godzinę później. 

Moja matka była uparta, nie umiała przyznać się do błędu

Córka już była po badaniach, jej stan, jak powiedział lekarz, był stabilny. Po dusznościach nie było śladu. Miała zostać na noc na obserwacji. 
Bałam się. W głowie przewalały się scenariusze, w których moja córeczka choruje na jakąś straszną chorobę. A ja nie potrafię jej pomóc. Jesteśmy całkiem same… Siedziałam na korytarzu i próbowałam opanować narastającą panikę.

– Elżbieta? Och…

Uniosłam głowę. Kilka kroków przede mną stała kobieta po pięćdziesiątce, pielęgniarka. Patrzyła na mnie ze zdumieniem i jakąś taką radością.

– Pomyliła mnie pani z kimś.

– Przepraszam, przemówiło przeze mnie zaskoczenie. Jesteś do niej tak bardzo podobna… Przypuszczam… mam nadzieję, że twoja matka miała na imię Elżbieta

Zdumiona, tylko skinęłam potwierdzająco głową. 

– A ty jak masz na imię?

– Maria – odpowiedziałam, coraz bardziej oszołomiona. 

– Po babci – pielęgniarka pokiwała, jakby wszystko było dla niej jasne i usiadła obok mnie. – Czyli tak naprawdę nie wszystko było stracone

– Nie rozumiem. Kim pani jest?

– Janina. Twoja ciotka, skarbie. Witaj w domu.

Rodzina nie wyrzuciła mojej matki, bo ta była w nieślubnej ciąży. Mama uciekła z domu, gdy miała siedemnaście lat, bo zakochała się w człowieku, przed którym wszyscy ją ostrzegali. I mieli rację. Gdy zaszła w ciążę, porzucił ją. To wiedziałam. A potem, zamiast wrócić… cóż, doskonale wiedziałam, jak uparta była, jak nie potrafiła przyznać się do błędu.  Bardzo ją kochałam, ale widziałam jej wady. Czy mam do niej żal, że przez swoją dumę skazała i siebie, i swoją córkę na niezbyt przyjemne życie, z dala od jedynych ludzi, którym na nas zależało, rodziny? Może trochę. Ale, jak mówi moja odzyskana babcia Maria, od tego jest człowiek, żeby wybaczać. 

Nie pojechałam do Nakła, zostałam w C. z cudem odnalezioną rodziną. A Lenka, choć minęło już tyle lat, już nigdy nie miała ataku duszności. Interesujące, prawda?