To był chłodny dzień, choć słoneczny. Wiało od strony Pucka i od razu przypomniała mi się szanta na melodię „Kolejkę nalej”. W nieco ugrzecznionej wersji to brzmi: „Stałem na sopockim molo, wiatr mi dął ósemką w płucka, patrzę, a tu mi przywiało ładną babkę z Pucka”.

Oj przywiało… Wprawdzie nie na molo w Sopocie, tylko tutaj, w gdyńskim porcie, ale reszta prawie się zgadzała.

To był środek lata, w mieście panował upał, właśnie dlatego przyszedłem do portu. Tu mogłem liczyć na jakiś powiew, a poza tym miał odpływać w długi rejs „Dar Młodzieży”. Wyjście trójmasztowca w morze to zawsze piękny widok, nawet jeśli nie idzie na żaglach, tylko na silnikach.

Chciałem zrobić kilka zdjęć, ale żeby objąć cały żaglowiec, musiałem się cofnąć. Wtedy na kogoś wpadłem.

– O matko, niech pan trochę uważa! – usłyszałem oburzony kobiecy głos. – Mało mi pan palców u stopy nie połamał!

Odwróciłem się i już miałem fuknąć, że nie mam przecież oczu na plecach, ale na widok jej twarzy zaniemówiłem. I bardzo dobrze, bo bym ją tylko do siebie zraził. Ale i tak moje milczenie zadziałało przeciwko mnie.

– Należałoby chyba przeprosić! – rzuciła gniewnie. – Chyba że to ja mam prosić o wybaczenie, że w porę nie uskoczyłam!

Zobacz także:

Odruchowo spojrzałem w dół i zobaczyłem piękne nogi, zakryte tylko symbolicznie krótką plażową spódniczką. I na przepiękne stopy w lekkich sandałkach.

– Najmocniej panią przepraszam – wykrztusiłem i zanim zdążyłem pomyśleć, dodałem: – Bo rzeczywiście, za uszkodzenie takiej stopy powinno się karać śmiercią…

Przysiągłbym, że rozpoznaję bajeczną sylwetkę Małgosi

Myślałem, że kobieta się oburzy, nakrzyczy na mnie za spoufalanie się, ale zamiast tego roześmiała się nagle, najwyraźniej rozbawiona.

– Ciekawy ma pan sposób komplementowania dopiero co poznanych kobiet – zauważyła. – Ale palce rzeczywiście mnie bolą

I znów wypaliłem, zanim mózg zdążył połączyć się z językiem:

– Bo takie nogi należałoby ubezpieczać na ciężkie miliony – zamilkłem, przełknąłem ślinę i spróbowałem naprawić sytuację. – Jeszcze raz przepraszam.

Niech się pani nie obraża.

– Nie zamierzam – machnęła ręką. – Jak na nadmorskiego podrywacza wykazuje się pan całkiem sporą pomysłowością. Z reguły słyszę płaskie teksty dotyczące różnych rejonów mojego ciała.

– Nie jestem nadmorskim podrywaczem! – oburzyłem się szczerze. – Przecież pani nie zaczepiłem specjalnie, tylko… No, nadepnąłem.

– Fakt – zgodziła się. – Teraz ja muszę przeprosić.

Nabrałem głębiej powietrza. Nie mam zwyczaju zaczepiać kobiet na ulicy, jednak tym razem, skoro samo tak wyszło, postanowiłem zaryzykować.

– Ale skoro już poznaliśmy się w tak pięknych okolicznościach przyrody, może pozwoli pani zaprosić się na kawę? Albo raczej coś zimnego…

– Na razie żadnego opowiadania o miejscach zamieszkania i podawania adresów – zastrzegła jeszcze na tej pierwszej randce. – Wybacz, ale mam z tym złe doświadczenia. Kiedyś jednemu panu zdradziłam, gdzie mieszkam i nie mogłam się od niego odczepić. Podałam tylko miasto, ale zdołał mnie odnaleźć, bo wiedział, gdzie pracuję.

– Ja taki nie jestem – zaprotestowałem, ale z uśmiechem położyła mi rękę na dłoni.

– Może i nie jesteś. Ale wiesz, przecież jeszcze zdążymy, jeśli uznamy, że warto. Oboje jesteśmy na urlopie, prawda? No właśnie. Potem wyjedziesz do siebie, zajmiesz się swoim życiem. Dzieli nas na pewno z kilkaset kilometrów, niedługo od dziadków wrócą moje dzieci, zaczną się obowiązki… Zobaczymy, dobrze?

Pokiwałem głową. Wprawdzie moje dzieciaki przebywały na stałe z matką pod Zamościem, byłem więc wolny i swobodny, ale rozumiałem ją. Nie chciała ryzykować. Wakacyjna miłość powinna być lekka i przyjemna.

Westchnąłem w duchu. To była piękna, wspaniała kobieta. Dowiedziałem się o niej wielu rzeczy, oczywiście poza tym, gdzie mieszka. Sam również nie mówiłem, skąd jestem, skoro na razie sobie tego nie życzyła. Chociaż zastanawiałem się, jak by zareagowała, gdybym wyjawił, że jestem z Trójmiasta i mogę ją zaprosić do siebie na kolację. Nie chciałem jednak się narzucać i niczego przyśpieszać, chociaż czasu było niewiele. Bo okazało się, że oboje kończymy urlopy po najbliższym weekendzie. To znaczy za trzy dni… Pech!

Następnego wieczora pozwoliła się pocałować, ale tylko tyle. Nie dane nam było wylądować w łóżku w jej pokoju hotelowym. Nawet zresztą o tym nie marzyłem. Pomyślałem, że muszą mi wystarczyć te pocałunki, jak jakiemuś szczeniakowi. Ale ostatniej nocy zaskoczyła mnie… Uznała najwidoczniej, że jestem godny zaufania i kochaliśmy się jak szaleni na plaży. Nie obchodziło mnie nawet, czy jakiś spóźniony spacerowicz nas zobaczy. To było coś niesamowitego!

– Jutro ostatni dzień – szepnęła. Jeśli zechcesz, wymienimy się na pożegnanie namiarami.

Pewnie że chciałem! Tylko następnego popołudnia po prostu nie przyszła na umówione spotkanie przy gdańskim Rynku

Odetchnąłem głęboko. Miałem nadzieję, że nic złego jej się nie przydarzyło, że po prostu ze mnie zrezygnowała. Nasza znajomość była króciutka, jednak zaczęło mi na Małgorzacie zależeć. Może to głupie, ale miałem poczucie, jakbyśmy byli sobie przeznaczeni. Jednak widocznie tylko ja je miałem…

– Cóż, mogło być pięknie – mruknąłem. – A wyszło jak zwykle.

Odwróciłem się. Pod pomnikiem Josepha Conrada stała kobieta. Miała na sobie kurtkę i długą spódnicę, ale przysiągłbym, że rozpoznaję bajeczną sylwetkę Małgosi. Potrząsnąłem głową. Wspomnienia zanadto mnie rozkojarzyły i rozmarzyły.

Bałem się odpowiedzi jak diabła, ale musiałem zapytać

Ale wtedy kobieta odwróciła się w moją stronę i…

Małgosiu! To ty?! – zawołałem.

Drgnęła i spojrzała na mnie. W pierwszej chwili wyglądała, jakby mnie nie poznała, a potem zmarszczyła brwi.

– Co ty tutaj robisz?! – zapytaliśmy jednocześnie.

Uznałem, że pierwszy powinienem wyjaśnić sytuację.

– Jak to co robię? Przyszedłem na spacer po pracy…

– Jak to po pracy? – otworzyła szeroko oczy. – Masz zwyczaj jeździć kilkaset kilometrów na spacery?.

Pracuję w Sopocie, w biurze projektowym – odparłem. – Kurczę, dzisiaj jakoś cały dzień myślałem o tobie… Zaraz, zaraz – zreflektowałem się nagle. –

Przyjechałaś na drugi urlop, czy co?

Teraz ona zbierała przez chwilę myśli.

– Mówiłam ci, że pracuję w teatrze, prawda?

– Mówiłaś. Dlatego kombinowałem, że mieszkasz raczej w dużym mieście…

– To Teatr Muzyczny w Gdyni – wpadła mi w słowo.

– Też jesteś stąd?! – zdumiałem się.

– Najwyraźniej – odpowiedziała. – Mieszkam na Witominie…

– A ja na Grabówku.

Zamilkłem, a potem zadałem pytanie, które musiało paść. Bałem się odpowiedzi jak samego szatana, ale musiałem wiedzieć.

Dlaczego nie przyszłaś wtedy na spotkanie? Rozczarowałem cię tamtej nocy?

Zaczerwieniła się i zamachała gwałtownie rękami.

– Skąd! Przeciwnie, było cudownie! Ale wezwali mnie pilnie do pracy. Samochód dyrektor przysłał, bo koleżanka zachorowała i…

– W niedzielę? – zdumiałem się.

– Pracuję w teatrze, pamiętasz? – odparła. – Takie placówki pracują w dni wolne. A potem… Potem myślałam, że wyjechałeś. Nie wiedziałam przecież nawet, dokąd…

No tak, ja też uznałem, że już jej nie ma nad morzem. I czułem się porzucony, oszukany

– Tęskniłem za tobą – powiedziałem nagle, niespodziewanie dla samego siebie.

Ewidentnie przy Małgosi miałem tendencje do nieprzemyślanych kwestii. Przecież zaraz usłyszę, że minęło parę miesięcy, zdążyła o mnie zapomnieć, że to jednak dziecinada.

– Ja też myślałam o tobie bardzo często – odpowiedziała, a w mojej duszy zagrały trąby anielskie. – Ale to, że oboje tu dzisiaj jesteśmy…

– Właśnie. Przecież moglibyśmy się nigdy nie spotkać. Trójmiasto jest duże, a ja nie bywam zbyt często w tym miejscu – mruknąłem.

– Ja też – przyznała. – Chociaż pracuję dosłownie obok. Ale dzisiaj coś mnie tutaj ciągnęło.

– Podobnie jak mnie – potwierdziłem. – Przeznaczenie normalnie… Wychodzi na to, że oboje spędzaliśmy urlop nad morzem, mieszkając tutaj na co dzień. Małgosia się roześmiała.

– Prawda? To też coś na kształt przeznaczenia, jeśli spojrzeć od tej strony.

A potem zadzwoniła do starszego syna, że wróci dzisiaj nieco później, i pojechaliśmy do mnie.