Często się później zastanawiałam, dlaczego mając w perspektywie samotny powrót do domu, nie zamówiłam taksówki. Zawsze tak robiłam, a teraz nie. Paulina nawet o to zapytała, zaniepokojona moją beztroską, ale zapewniłam ją, że wszystko mam pod kontrolą. Jak zwykle.

– Nie martw się, od lat dbam o siebie sama, nauczyłam się jak przeżyć w miejskiej dżungli, zresztą nie jest jeszcze tak późno. Przejdę się kawałek, ostatnio mam za mało ruchu.

– Ciocia musi pomyśleć, zawsze jak spaceruje, to myśli – w drzwiach dziecięcego pokoju ukazała się drobna figurka ubrana w piżamkę.

– Ewelina, dlaczego nie śpisz o tej porze? – rozbawiony Robert natychmiast ruszył w kierunku córki.

Moja ulubienica ani drgnęła.

– Chciałam pożegnać się z ciocią – powiedziała wyniośle, nadstawiając policzek, który natychmiast z ochotą wycałowałam.

Wielka pani dyrektor

Rzadko pozwalałam sobie na takie serdeczne gesty w stosunku do dzieci przyjaciół, nie znosiłam komentarzy, które wywoływały. Byłabym cudowną matką, powinnam mieć własne potomstwo, praca to nie wszystko, kiedyś się o tym przekonam, obym nie pożałowała, że tak długo zwlekałam z decyzją. Z decyzją? Jakby to tylko ode mnie zależało.

Zobacz także:

Po kilku, pożal się Boże, związkach, przeszła mi ochota na kolejne próby, nie miałam siły na następne rozczarowania. Mężczyźni się zmieniali, ale schemat ciągle był ten sam, najpierw taniec godowy, potem zacięta rywalizacja podszyta chęcią pokazania, gdzie moje miejsce. Wszyscy dostrzegali we mnie wyzwanie, to co na początku ich podniecało, później stawało się przeszkodą, którą należało pokonać, udowodnić że jest się lepszym, co mogłabym zaakceptować, gdyby nie wiązało się z utratą godności. Mojej.

– Myślisz, że kim jesteś! Wielka pani dyrektor, ciekawe przez czyje łóżko wdrapałaś się na takie stanowisko – pieklił się ostatni narzeczony, urażony do żywego, bo poprosiłam, by się wyprowadził.

Wcześniej też insynuował podobne rzeczy, tylko w bardziej zawoalowany sposób. Miałam udawać, że tego nie słyszę? Tylko Paulina, przyjaciółka ze studiów, wiedziała przez co przechodzę, dla reszty znajomych byłam  zamożną kobietą na eksponowanym stanowisku, która nie jest w stanie zadowolić się żadnym mężczyzną, bo przewróciło się jej w głowie. Ktoś wymyślił przezwisko modliszka, spodobało się i przylgnęło do mnie.

Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać, ludzka głupota wydawała mi się niezmierzona. Gdyby nie Paulina i Robert, ich córeczka i ciepły dom, do którego często mnie zapraszali, byłabym całkiem sama. Odwdzięczałam się jak mogłam, kupowałam bilety na spektakle, które chcieli zobaczyć, fundowałam kolacje w restauracjach, zabierałam Ewelinkę na spacer, by mogli pobyć chwilę bez dziecka.

Z początku nie wiedziałam, jak zabawiać małą, ale prędko okazało się, że oprócz kaczek na stawie, najbardziej interesują ją rozmowy. Była bystra i lubiła kiedy traktowałam ją z powagą. Powiedziałam jej kiedyś, że spacery pomagają mi uporządkować rozbiegane myśli i że nigdy nie nudzę się chodząc sama po alejkach. Wyznanie, że nie potrzebuję towarzystwa, by dobrze się bawić, musiało zrobić na towarzyskiej Ewelince wielkie wrażenie, dlatego poczuła się w obowiązku poinformować o tym rodziców.

Patrzcie, jaka bojowa

Opuszczając gościnne progi przyjaciół, myślałam o Ewelince i uśmiechałam się łagodnie. Autobusy już nie jeździły, ale kilka ulic dalej był postój, musiałam z niego skorzystać, jeśli chciałam wrócić do domu, lecz jeszcze nie zaraz. Chciałam zakończyć przyjemny wieczór choćby niewielkim spacerem, poczuć na twarzy wiatr, uspokoić myśli i skierować je na właściwe tory. Kilkugodzinny pobyt w domu przyjaciół nastroił mnie refleksyjnie, wywołał do tablicy pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Czy nie jest mi pisane rodzinne życie, bo nie nadaję się do związku? Zbyt wiele oczekuję od mężczyzn? Kilku już to potwierdziło, może naprawdę tak jest? Mężczyźni w mojej obecności tracą poczucie własnej wartości i próbują je odzyskać upokarzając mnie. Powinnam udawać inną niż jestem, żeby mieć taki dom jak Paulina i Robert? Nigdy w życiu na to nie pójdę, widocznie nie nadaję do małżeństwa.

Wiatr dął prosto w twarz, krople deszczu osiadały na włosach, ale zajęta myślami nie zwracałam uwagi na aurę. Szłam coraz szybciej, nie rozglądając się wokół, obcasy głośno stukały wywołując echo odbijające się od ścian domów.

– Ej, co tak pędzisz!

Prawie na nich wpadłam, stali we trzech, w wyluzowanych pozach. Byli młodzi, nie wyglądali na bandziorów.

– Przepraszam – spróbowałam ich ominąć, ale najwyższy szybko zastąpił mi drogę.

– Nie tak szybko.

Szarpnął moją torebkę, pasek zjechał z ramienia, prześlizgnął się przez rękę. Myślałam szybko. Co tam mam? Gotówki tyle co kot napłakał, karty płatnicze. Tak, to może być problem, ale jak tylko uda mi się od nich uwolnić, zadzwonię na infolinię i je zablokuję. Nie obłowią się, małolaty. Nagle oblał mnie żar. Telefon! A w nim wszystkie kontakty, dostęp do poczty służbowej i prywatnej, aplikacja bankowa. Nie schowałam go jak zwykle do kieszeni płaszcza, musiał być w torebce. Że też akurat dziś mi się to przytrafiło! Przeklęłam się w duchu za niefrasobliwość, co za niefortunne zrządzenie losu.

– Oddaj mi to – wysyczałam z furią, nie bacząc na okoliczności. Wyciągnęłam rękę i czekałam.

– Patrzcie, jaka bojowa – młodociany kandydat na bandytę charknął i splunął na chodnik. – Przyzwyczajona do rządzenia, trzeba ją oduczyć.

Mimo wszystko, nie spodziewałam się ataku. Wyzwisk – tak, ale nie rękoczynów. Złapał mnie za włosy, odginając głowę do tyłu, dopiero wtedy poczułam strach. Zimne palce lęku pełzły ku górze, paraliżując wszystkie członki. Ale nie gardło.

– Ratunku! Pomocy! – krzyknęłam, budząc uśpione echo miasta.

Wygięta w bolesny łuk nie przestawałam krzyczeć, kopałam, próbowałam ugryźć rękę, która chciała zakryć mi usta. Wywijałam się jak piskorz, ale wiedziałam, że już niedługo. Ich było trzech, a ja jedna.

Klakson był głośny, jednak w ferworze walki prawie go przeoczyłam, dopiero samochód wjeżdżający z rozpędem na chodnik zwrócił moją uwagę. Dwóch bandytów wpadło na maskę, przeturlało się, trzeci puścił mnie i szarpnął drzwi samochodu od strony pasażera.

– Ty kur…! – wrzasnął.

Ku mojemu przerażeniu drzwi ustąpiły, mój wybawca, kimkolwiek był, zapomniał je zabezpieczyć. Stałam sparaliżowana strachem i patrzyłam, musiałam być zszokowana, bo wydawało mi się, że wydarzenia zwolniły tempo, kolejne klatki filmu przeskakiwały powoli, mogłam przyglądać się jak długo chciałam, zauważyć każdy szczegół. Otwarte przez bandytę drzwi samochodu, puste siedzenie pasażera, rękę wysuwającą się z ciemnego wnętrza, trzymającą coś podłużnego, nagły wyrzut aerozolu, gryzący zapach, uczucie palenia w gardle, ból załzawionych oczu. Nagle wszystko przyspieszyło, kaszlałam spazmatycznie próbując złapać oddech.

– Wsiadaj!

Coś mi zaczęło świtać

Nie namyślając się zanurkowałam w ciemne wnętrze wozu. Niewiele widziałam, skupiłam się na oddychaniu, bolesnym i niełatwym.

– Gaz łzawiący, czasem się przydaje – usłyszałam zadowolony głos. – Chyba załatwiłem tego gnojka.

– Dziękuję za ratunek – wyrzęziłam.

– Do usług – zaśmiał się kierowca. – Już tak mam, że nie lubię patrzeć jak trzech facetów bije kobietę.

– To ja się na nich rzuciłam, chciałam odzyskać torebkę – wyznałam. – Mogę pożyczyć pański telefon? Muszę zablokować karty i komórkę.

– Bojowa dziewczyna z pani – samochód zatrzymał się, coraz lepiej widziałam, działanie gazu powoli ustępowało. – Czy my się przypadkiem nie znamy?

Tekst był oklepany, ale wybawiciel przyglądał mi się z taką uwagą, jakby rzeczywiście próbował coś sobie przypomnieć. Mnie wystarczył jeden, długi rzut oka.

– Cześć Jacek – powiedziałam i zaczęłam się śmiać. Co za noc!

Chichotałam, łapałam powietrze jak ryba, zginałam się wpół. Kierowca przyglądał mi się z filozoficznym spokojem.

– Czyli jednak się znamy, tak myślałem – podsumował. – Tylko nie mogę skojarzyć skąd.

– Chodziliśmy razem do podstawówki, tylko do różnych klas – otarłam oczy i spróbowałam mówić normalnie. – Kochałam się w tobie – pisnęłam cienkim głosem i znów zaczęłam się śmiać.

– Nie ty jedna – w końcu i jego rozśmieszyłam, chociaż nie wyglądał na przekonanego. Nie przypominał mnie sobie. – Poważnie, chodziliśmy razem do szkoły? – dziwił się bez końca – No patrz, jakoś nie zapamiętałem. Ale chyba wiem, kogo mi przypominasz. Widziałem już tę twarz. Pokaż się, niech cię lepiej obejrzę, muszę się upewnić.

Zapalił światło i zaczął w skupieniu studiować moje rysy. Poczułam, że coś tu nie jest w porządku, zachowywał się inaczej niż powinien. Przed chwilą uratował mnie z rąk bandytów, wiedział że straciłam torebkę z cenną zawartością, a nie przychodziła mu do głowy wizyta na policji.

– Miałem rację – zakończył inspekcję i zgasił światło. – Przepraszam, że to tyle trwało, ale musiałem się upewnić. Kurczę, ale traf! Niesamowite!

– Co mianowicie? – spytałam słabo.

– Po pierwsze, jeżdżę na taksówce od paru lat i nigdy nie musiałem bić się z łobuzami. Po drugie, będę wreszcie miał okazję przeniknąć tajemnicę Maćka, dzisiejsza noc jest wyjątkowa pod każdym względem,

– Kim jest Maciek? – słabość ustępowała, zaczynałam się mobilizować, niejasne wypowiedzi Jacka nie budziły ufności. Owszem, znałam go kiedy byliśmy mali i co z tego? Nie wiedziałam kim się stał, czy jest uczciwy i co kombinuje.

– Nie znasz Maćka i twierdzisz, że chodziliśmy razem do szkoły? – teraz Jacek spojrzał na mnie podejrzliwie. – To mój młodszy brat.

Coś mi zaczęło świtać, ale niejasno, więc siedziałam cicho. Jacek włączył silnik.

– Jedziemy na policję, nareszcie – powiedziałam z wdzięcznością.

Spojrzał na mnie z roztargnieniem.

– To też, ale później, teraz muszę coś wyjaśnić, a ty mi w tym pomożesz. Pęknę, jak tego nie zrobię.

Przeczuwał moje istnienie

Nic nie rozumiałam, ale nie chciał niczego tłumaczyć. Powtarzał tylko w kółko: zobaczysz, ale się zdziwisz. Maciek mieszkał na piątym piętrze okazałej kamienicy. Jacek tak się niecierpliwił, że nie chciał czekać na windę i pogonił mnie po schodach.

Będzie szybciej – sapał, ciągnąc mnie za rękę.

Na trzecim piętrze stawiłam skuteczny opór.

– Chyba oboje oszaleliśmy, wiesz która jest godzina? Już po północy, nie pora na wizyty.

Jacek wysłuchał i znów zaczął mnie ciągnąć, tłumacząc, że Maciek ucieszy się na nasz widok.

Czekał na nas w otwartych drzwiach. Zaczął coś mówić, ale spojrzał na mnie, zamilkł i odsunął się, robiąc nam miejsce. Musiałam wyglądać jak prawdziwa ofiara napadu i budzić chęć natychmiastowej pomocy. Jacek nadal nie puszczał mojej ręki.

– Wejdź dalej – zachęcał – musisz to zobaczyć.

Na sztalugach, ścianach i pod ścianami wisiały i leżały obrazy powielające twarz i sylwetkę kobiety. Rozmyte, jakby nie dokończone kontury, plamy światła, nerwowe pociągnięcia pędzla wydobywały z płótna żywą istotę, nieuchwytną i eteryczną jak marzenie a jednak mocno stąpającą po ziemi.

– To ja – szepnęłam przestraszona.

– Kontynuacja cyklu „ Ona” – powiedział Jacek zadowolonym głosem. – Pierwsza cześć sprzedała się na pniu, drugiej braciszek za nic nie chce się pozbyć. Zawsze zastanawiałem się, kim jest kobieta na tych obrazach, teraz wiem. Musiał mieć na ciebie oko już w szkole, zgadłem Maciek?

Autor obrazów nie odpowiedział. Zrobiło mi się nieswojo.

– Skąd wiedział jak teraz wyglądam? – spytałam Jacka, jakby jego brata nie było z nami. – Wtedy nosiłam okulary, byłam pulchna i miałam inny kolor włosów. Maciek poruszył się niespokojnie.

– Obrazy są moim przeczuciem, powstały z okruchów wspomnień i wyobraźni, przedstawiają kobietę idealną – chrząknął zakłopotany. – Nie śledziłem cię, słowo. Nie wiedziałem nawet, że istniejesz. Wciąż nie mogę w to uwierzyć.

Znalazłam kilka niedokończonych szkiców

Uciekłam z pracowni Maćka, ale nie mogłam przestać myśleć ani o nim, ani o jego obrazach. Poszukałam w internecie informacji o cyklu „Ona”, przeczytałam je i usiadłam. Pierwsze obrazy powstały, kiedy nie było mnie w kraju, wróciłam z centrali firmy dopiero po dwóch latach. To mogło oznaczać, że Maciej nie skłamał mówiąc, że przeczuł moje istnienie i przeniósł je na płótno.

Która kobieta nie chciałaby być muzą i ziszczonym marzeniem artysty? Ja nie miałam nic przeciwko temu, dlatego pewnego dnia wróciłam do pracowni na piątym piętrze kamienicy i dziś mogę powiedzieć, że to była najlepsza decyzja w moim życiu.

Ostatnio Maciek chodzi nieprzytomny, pracuje nad nowym cyklem. Znalazłam kilka niedokończonych szkiców, mają bardzo nowoczesną formę, ale dałabym sobie głowę uciąć, że przedstawiają dziecko, małą dziewczynkę z potarganymi włosami. Czyżby Maciek miał kolejne przeczucie dotyczące naszego życia?