Reklama

Rodzajów rodzinnych patchworków jest tyle, ile żyje tego typu rodzin. Każdy zupełnie inny. To zlepek często diametralnie różnych charakterów, historii z przeszłości, chęci, ale także wzajemnych niechęci. Tygiel emocji i interesów, z pozoru nie do pogodzenia. Trudno jest wszystkim, jednak to dorośli decydują o nowym układzie, a dzieci muszą się w tej odgórnie narzuconej strukturze odnaleźć. – To niełatwe zadanie – twierdzi Marta Pałuba, psycholog. – Ale z mojej praktyki zawodowej wiem, że nie jest niemożliwe. Trzeba tylko wiedzieć, że taki proces dopasowywania się w nowych warunkach trwa bardzo długo. Według najnowszych amerykańskich badań to czas od 5 do 7 lat. Jeśli więc naprawdę chcemy o taką rodzinę zawalczyć, nie można się zbyt szybko zniechęcać. Mimo że powodów do tego jest po drodze wiele. Z dziećmi należy postępować mądrze i ostrożnie – tłumaczy.
KOCHANIE, POZNAJ NOWEGO TATUSIA
Hanka od czterech lat jest sama. Rozstała się z mężem i od tej pory to ona wychowuje Monikę, swoją dziewięcioletnią córkę. Przez pierwsze lata Hanka kompletnie nie myślała o kolejnym związku, jednak kilka miesięcy temu poznała pewnego mężczyznę. Zaczęła powoli myśleć o randkach, była już na kilku spotkaniach, ale ukrywała je przed córką. To, co martwi i przeraża ją najbardziej, to ewentualne wprowadzenie swojego partnera w życie małej. Monika bardzo przeżyła rozstanie z ojcem, a Hanka wie, że jej nowy związek mógłby się córce nie spodobać. – Miałam już przedsmak tego, co może mnie czekać – opowiada Hanka. – Kilka tygodni temu w luźnej rozmowie wspomniałam Monice, że kogoś poznałam i byłoby fajnie, gdybyśmy we troje gdzieś razem się wybrali. Jej reakcja mnie zszokowała. Usłyszałam stanowcze „nie”, a potem, przez kilka dni, moje dziecko zachowywało się dziwnie. Monika była rozdrażniona i ewidentnie zła na mnie. Wiem, że ma sporo za sobą, że tata jest dla niej ważny. Nie chcę jej skrzywdzić, ale czy to znaczy, że kolejne dziesięć czy piętnaście lat, kiedy Monika będzie ze mną mieszkała, mam być sama? Nie chcę tego. Tym bardziej że naprawdę zaczyna zależeć mi na Marcinie. Córka jest dla mnie najważniejsza, ale nie zamierzam rezygnować ze swoich marzeń – wyjaśnia.
MARTA PAŁUBA, PSYCHOLOG: Przede wszystkim matka musi być pewna swojej decyzji. Mam na myśli to, że na etapie poznawania się z nowym partnerem nie ma sensu, aby wciągać w to dziecko. Z jego perspektywy sytuacja wygląda tak: straciło swojego ojca, świat mu się zawalił, więc kiedy pojawia się ktoś nowy, stanowi źródło kolejnej niepewności. Co gorsza, staje się rywalem na drodze do miłości matki. Jeżeli my same nie jesteśmy tego związku pewne, możemy mu niechcący zafundować kolejną „przejażdżkę górską kolejką”. Jeśli regularnie, raz na jakiś czas, przeżyje traumę porzucenia, to w przyszłości będzie miało bardzo duży problem z nawiązywaniem, budowaniem i utrzymywaniem relacji opartych na zaufaniu. Jeżeli jednak wiemy, że nowy partner to człowiek, z którym chcemy spędzić przynajmniej jakąś część naszego życia, że to poważna sprawa – absolutnie nie powinnyśmy, pod dyktando dziecka, z tego rezygnować. Lepiej, by na początku to zapoznawanie się działo się „przy okazji”. To znaczy, nie mówimy dziecku, że idziemy teraz na spacer z naszym nowym partnerem, jego „tatusiem”, ale np. partnera zapraszamy do domu, kiedy popsuł się komputer: „Wiesz, mam kolegę, który do nas wpadnie i nam pomoże”. Zdania typu: „Chciałabym, żebyście się polubili, zależy mi na tym”, nie wchodzą w grę. Ale również nie wchodzi w grę powiedzenie: „Ty jesteś dla mnie najważniejszy/a, więc jeśli tylko coś w moim koledze nie będzie ci się podobało, nie zobaczę się z nim więcej”. Spotkania powinny odbywać się stopniowo, coraz częściej i być takimi, które umożliwią obu stronom wzajemne poznawanie się.
Według amerykańskich badań po pewnym czasie znajomości bardzo dobrym pomysłem jest, aby ta dwójka – dziecko i ojczym – zaczęła spędzać trochę czasu tylko ze sobą. Bez obecności „kontrolera” w postaci emocjonalnie zaangażowanej w obie relacje mamy. Takiemu poznawaniu się we dwoje sprzyjają aktywność fizyczna, spacery, wspólne zabawy. Dziecko dzięki temu się rozwija, a dodatkowo mimochodem buduje się nowa więź.
Bardzo ważnym elementem w budowaniu tej więzi jest także forma sprawowania kontroli ojczyma/macochy nad pasierbem. Tu są trzy etapy, przez które warto przejść. Na samym początku pierwszą osobą, która ma interweniować, wyciągać konsekwencje, jest rodzic biologiczny. Ten nowy powinien pozostać bierny, a swoje ewentualne uwagi dotyczące zachowania dziecka zgłaszać partnerowi w cztery oczy, unikając bezpośredniej konfrontacji z dzieckiem. Z czasem może odwoływać się do ogólnej zasady, że dzieci słuchają się dorosłych, albo powiedzieć: „Słyszałem, że mama prosiła cię, abyś tego nie robił/a”, czyli powoływać się na autorytet rodzica biologicznego. Dopiero kolejnym krokiem, już po poznaniu, zaprzyjaźnieniu się, jest interweniowanie samemu.
„Kocham ciebie, ale kocham też tego człowieka. To są dwie osobne relacje. I każda z nich jest dla mnie ważna” – tak powinien brzmieć przekaz biologicznego rodzica do dziecka. Rodzic ma także prawo okazywać uczucia nowemu partnerowi w obecności swojego dziecka. Chodzi o tworzenie jak najbardziej naturalnego świata, w którym jest miejsce również na naszą bliskość, intymność, czułość z partnerem.
KOCHANIE, TWÓJ TATUŚ BĘDZIE MIAŁ NOWĄ CÓRECZKĘ
– Kasia znowu zapytała mnie, czy tatuś przestanie ją kochać – opowiada Agata. Jej były mąż dwa lata temu odszedł do innej kobiety. Mieszka z nią i właśnie spodziewają się dziecka. – Moja pięcioletnia córka jest przerażona. Źle śpi, budzi się w nocy, nie chce jeść. Tata jest dla niej bardzo ważny. Już nie wiem, jak tłumaczyć, że nowe dziecko nie zabierze jej ojca. Staram się troszczyć o nią teraz potrójnie, rozpieszczam ją jak mogę, ale to nic nie daje – mówi Agata.
PSYCHOLOG: W tym wypadku jest w zasadzie tylko jedno, ale bardzo ważne „przykazanie”. Dla dziecka naprawdę nie ma znaczenia, czy tata odchodzi do innej rodziny, w której za chwilę urodzi mu się kolejne dziecko, czy odchodzi do rodziny, w której dzieci już są. Tata ma po prostu „nowe” dziecko. Trzeba zrobić wszystko, aby to „stare” nie czuło się opuszczone przez ojca. Ale na pewno nie należy w wyjątkowy sposób wynagradzać mu faktu, że tatuś ma nową córeczkę/synka. A mamy miewają taką skłonność: „Czujesz się źle, bo jesteś teraz mniej ważny/a dla tatusia, więc ja to jakoś nadrobię”. To sprawia, że maluch, z jednej strony, czuje się jeszcze gorzej, a z drugiej dostaje do ręki narzędzie, które będzie wykorzystywać do uzyskiwania wszystkiego, na co ma ochotę.
Tu największą rolę do odegrania ma ojciec. Powinien postępować tak, aby dla pierworodnego dziecka, po pojawieniu się tego nowego, nic się nie zmieniło. To znaczy należy poświęcić jemu ten sam czas, który spędzało się z nim przed rewolucją, tyle samo zaangażowania. Ojcowie, niestety – wynika to z moich zawodowych obserwacji – w takich momentach trochę zapominają o poprzednim dziecku. To sprawia, że zaczyna ono upatrywać źródła swojego bólu – związanego z odsunięciem się ojca – w nowym rodzeństwie. To w nim umiejscawia całe zło. Dlatego takie działanie ojca jest bardzo szkodliwe. Jeżeli zaś w tych relacjach nic się nie zmieni, dziecko nie poczuje się odrzucone, z czasem zaakceptuje nowe rodzeństwo. Kto wie, być może będzie chciało spędzać z nim czas, być może nawiąże się między nimi nawet braterskie porozumienie.
KOCHANIE, ZAMIESZKA Z NAMI TWÓJ NOWY, DUŻY BRAT
Kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością. Paulina i Irek spotkali się 4 lata temu. Od roku mieszkają razem. A w zasadzie próbują razem mieszkać. Oboje mają dzieci z pierwszych małżeństw. Julka i Dominik są rówieśnikami. Julka, córka Pauliny, mieszka z nimi na stałe, Dominik przyjeżdża na weekendy, wakacje i święta. – Staramy się poukładać tę nową rodzinę, ale czasami myślę, że to jest nie do zrobienia – żali się Paulina. – Dzieci nie są zachwycone sobą wzajemnie. Wczoraj zobaczyłam, jak Dominik pakuje swoje brudne rzeczy do plastikowej siatki. Kiedy zapytałam, dlaczego nie wrzuca ich do kosza, tak jak wszyscy domownicy, powiedział, że to nie jest jego dom. I taki cyrk mamy na każdym kroku. Jak poproszę Julkę, żeby czasem ustąpiła Dominikowi, bo on jest naszym gościem i nie spadnie jej korona z głowy, jest naburmuszona. Oboje z Irkiem stajemy na głowie, żeby dzieci się dogadywały, a ciągle są jakieś problemy – mówi Paulina.
PSYCHOLOG: Przede wszystkim poradziłabym rodzicom nie stawiać sobie za zadanie zaprzyjaźnienia dzieci ze sobą. Takie oczekiwanie jest zbyt wygórowane i dla rodziców, i dla dzieci. Nie istnieje coś takiego jak miłość czy przyjaźń na żądanie. Jeżeli u dorosłych pojawia się taki pomysł, zdarza się, że dzieci żyjące w patchworkowych rodzinach zaczynają świadomie i celowo tę chęć rodziców wykorzystywać, manipulując dorosłymi, aby coś dla siebie ugrać. To znaczy, zaczynają grę z rodzicami w „coś za coś”, a ta z budowaniem prawdziwych więzi między nowym „rodzeństwem” nie ma nic wspólnego. Bardzo ważną sprawą w takiej rodzinie jest dbanie, aby dzieci były na równych prawach, by były traktowane dokładnie tak samo. Jeżeli w domu obowiązuje zasada, że każdy sprząta po sobie, to nawet jeśli jedno z dzieci przyjeżdża tylko na weekendy, bywa okazjonalnie, nie wolno traktować go jak gościa: „Posprzątam za niego”. Nie! To tylko nasili rywalizację między dziećmi. Rezydenta i gościa obowiązuje ten sam kodeks postępowania i to od rodziców zależy, czy będzie on wcielany w życie. Wszelkie prośby rodziców kierowane do dziecka-rezydenta: „Ustąp mu, on jest tu tylko dwa dni”, nie mają prawa się pojawiać. Rodzice muszą zadbać także o to, aby dziecko, które w domu jedynie bywa, miało w nim swoje stałe miejsce. Takie, z którego pod jego nieobecność nie korzysta żaden domownik. Oczywiście nie zawsze można zapewnić oddzielny pokój, ale musi być to wydzielony tylko dla niego kawałek przestrzeni, z łóżkiem, półeczką, szufladą. Tam są jego rzeczy. Na stałe, a nie tylko na czas pobytu. Dziecko musi czuć się jak u siebie, a nie mieć wrażenie, że przed jego przyjazdem życie całej rodziny zostaje przewrócone do góry nogami, więc jego nowy „brat” czy „siostra” nie są z tego powodu zadowoleni. Ono nie może czuć się piątym kołem u wozu, lecz ważnym elementem rodzinnej struktury. Musi mieć poczucie, że zawsze może tu przyjechać i zostać.
Pomiędzy nowe, tworzące się właśnie rodzeństwo nie należy zbyt często ingerować. Rodzic nie powinien wchodzić w rolę sprawiedliwego sędziego, to znaczy nie powinien oceniać, kto ma rację, kto mówi prawdę, komu się należy nagana. Najlepiej, aby wkraczał tylko wtedy, kiedy łamane są ogólne reguły domu, np. dzieci zaczynają na siebie krzyczeć. Przekaz powinien brzmieć: „Podnosicie na siebie głos, a w tym domu się nie krzyczy”. Chodzi o równe traktowanie, bez szukania winnego, bo w takich patchworkowych rodzinach bardzo łatwo o stronniczość. Ta sama krew staje za tą samą krwią i konflikt rośnie w oczach, przenosząc się jeszcze na dorosłych. Rodzic, nawet nieświadomie, ma skłonność do opowiadania się za swoim biologicznym dzieckiem oraz gorszego traktowania tego drugiego. Zdarza się, że takie „zlepiane” dzieci w ogóle nie chcą ze sobą przebywać. Spotkanie, narada przy rodzinnym stole jest najlepszym rozwiązaniem. Rodzice zbierają dzieci i nazywają rzeczy po imieniu: „Kiedy przyjeżdża Basia, ty, Bartku, zamykasz się w swoim pokoju. Dlaczego? Czy widzicie jakieś wyjście z tej sytuacji?”. Otwarta komunikacja. Dobrym pomysłem jest również wspólne znalezienie aktywności, które mogą ich połączyć. Być może dzieci lubią ten sam sport, tę samą muzykę. Ale na początku niech to będzie mało zobowiązujące. Niech zbliżają się do siebie stopniowo, na zasadzie chęci, nie na siłę. Dzieci, jeśli nie przeszkadza się im za bardzo, naprawdę potrafią znaleźć wspólny język.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama