Gwiazdka - Najpiękniejsze chwile dzieciństwa
Zbliża się Boże Narodzenie. Bez względu na to, czy ma dla nas wymiar religijny, czy jest tylko tradycją, warto zadbać, by pozostało w pamięci naszych dzieci na długie lata. Ja pamiętam prawie każdą Gwiazdkę w rodzinnym domu...
- Małgorzata Wesołowska, Naj
Jako dziecko uwielbiałam Wigilię, oczywiście z powodu prezentów, ale lubiłam też dzień, w którym do domu trafiała choinka pachnąca lasem. Ojciec stawiał ją na stołku, aby górowała nad meblami w pokoju. Wieczorem lądowało pod nią pudełko z ozdobami i lampkami oraz największy skarb babci – drewniana szopka z malowanymi figurkami Jezuska, Maryi, Józefa, zwierząt, aniołków. Ja je ustawiałam, a babcia opowiadała mi o narodzinach w stajence.
O ile łatwiej było zapamiętać tę historię, gdy miało się pod ręką taką szopkę! Dlatego po śmierci dziadków koniecznie chciałam ją mieć. Przez całe lata, naśladując babcię, gdy Maciek i Marysia ustawiali figurki koło drzewka, opowiadałam im o Maryi i Józefie. Dziś to oni mówią o tym swojemu młodszemu bratu, a ja widzę, jak szybko płynie moje życie...
Dzielenie się z innymi
W święta dużo mówi się dzieciom o konieczności niesienia pomocy innym, o miłości i współczuciu. Ale jeśli słów nie zamienia się w czyny, maluchy nie biorą sobie naszego gadania do serca. Pamiętam, jak moja babcia nauczyła mnie miłości do bliźniego. Któregoś roku dostaliśmy przed Bożym Narodzeniem paczkę z zagranicy z czekoladą i wieloma innymi smakołykami, o których w tamtych czasach można było tylko pomarzyć. Pamiętam, jak z namaszczeniem wyciągaliśmy kolejne dobra. Zauważyłam, że babcia część rzeczy chowa do torby. Wypełniła ją i poleciła mi zanieść do pani Kowalczykowej, co to „jej mąż pije i pieniędzy na dzieci nie daje”.
Oburzyłam się. Oddawać czekoladę obcym?! Usłyszałam wtedy parę ostrych słów, a potem kilka łagodniejszych – o miłosierdziu, współczuciu i dobrym sercu, które każe dzielić się z biedniejszymi i bardziej potrzebującymi. Dlatego razem z dziećmi bierzemy udział w zbiórce żywności dla biednych. Kupujemy trochę jedzenia w supermarkecie i wrzucamy do koszy przed sklepem.
Ozdabianie choinki
Kiedy z siostrą nieco podrosłyśmy, dekorowałyśmy choinkę. Nie pamiętam, jakie miałyśmy ozdoby, ale na pewno kilka z nich było naszym dziełem, np. aniołki z krepiny. Przypomniałam sobie o nich kilka lat temu, gdy moja córeczka była przedszkolakiem. Pani dyrektor ogłosiła konkurs na najładniejszą ręcznie wykonaną ozdobę choinkową.
Postanowiłam przywrócić do życia krepinowe anioły. Kupiłam trochę kolorowego kartonu i błękitną bibułę. Marysia składała ją w harmonijkę, którą ja potem w połowie przewiązywałam nitką, robiąc z niej skrzydełka. Maciek z kartonu sklejał niewielkie tubki, które miały być sukienkami, i na ich szczycie przytwierdzał żółte kółka – aureole. Po połączeniu elementów powstały śliczne aniołki. Od tej pory co roku sami wykonujemy jakąś nową ozdobę.
Podarunki od serca
Któregoś grudniowego dnia rozmowa zeszła na prezenty, którymi moje maluchy chciałyby nas obdarować, gdyby… nie zabrakło im pieniędzy w skarbonce. Mój mąż powiedział, że najlepsze prezenty to te zrobione własnoręcznie. Przytaknęłam mu i następnego dnia zaprosiłam całe towarzystwo do kuchni, gdzie zaczęliśmy robić pierniczki. Ja lepiłam ciasto, a oni wycinali z niego gwiazdki, choinki, serduszka. Potem wykałaczką zrobiliśmy w ciastkach dziurki, przez które po upieczeniu przewlekliśmy kolorowe sznureczki.
Tak powstały słodkie ozdoby choinkowe, które dzieci zapakowały w celofan. Dostali je na Gwiazdkę dziadkowie. Mój pomysł zainspirował dzieciaki, same udowodniły, że nawet dysponując niewielkimi środkami, można sprawić komuś przyjemność. W Wigilię dostałam od nich bransoletkę z muliny, a mąż – pudełko na długopisy, oklejone kolorowym papierem. Dzieci nie zapomniały też o sobie. Każde z nich przygotowało własnoręcznie zrobiony prezent dla rodzeństwa.
Wielkie gotowanie
Nie spędzam okresu przedświątecznego głównie w kuchni, bo na wigilię idziemy do rodziców i teściowej. Moja mama nie pozwala, bym przygotowała jakąkolwiek potrawę. „Póki żyję, póty gotuję”, mawia. Na szczęście z moich zdolności kulinarnych korzysta chętnie teściowa. Jej zdaniem robię świetnego karpia w galarecie, dlatego jadąc do niej na wigilię, zawsze taszczymy ze sobą półmisek tej potrawy. Karpia robię według przepisu babci. Poznałam go, gdy asystowałam jej w kuchni podczas przygotowań do Bożego Narodzenia. Najpierw tylko dekorowałam dzwonka. Potem gotowałam rybę i przyrządzałam słodko-pieprzną zalewę. Dziś w przygotowaniu karpia pomaga mi córka Marysia.
Święty mikołaj
Moi dziadkowie mieli zaprzyjaźnionych od 30 lat sąsiadów. Jeden z ich synów przebrany w czerwony szlafrok i czapkę z pomponem przez kilka lat z rzędu udawał przede mną i siostrą św. Mikołaja. I choć po latach rozpoznałam znajomą twarz, to czar nie prysnął! Zawsze wierzyłam, że prezenty przynosił nie sąsiad, ale dobry święty. Może dlatego kilka lat temu przystałam na pomysł siostry, by wynająć dla naszych pociech mikołaja. Niestety, wszyscy „zawodowi” święci byli już zajęci. Opowiedziałyśmy więc dzieciom historię o siwym staruszku w saniach, który właśnie odjeżdżał, gdy jedna z nas wyszła przed dom, ale zostawił worek z prezentami… Opowiastka została szybko „kupiona” przez maluchy, które jeszcze następnego dnia szukały w śniegu odcisków kopytek reniferów.
Dziś nie szukają śladów św. Mikołaja, ale tak jak ja kiedyś z niecierpliwością czekają na moment, gdy wszystkie ryby, pierogi, sałatki zostaną już zjedzone i zacznie się rozdawanie gwiazdkowych prezentów.