Czego nauczyłam moje dziecko?
Bycie mamą to wielkie wyzwanie. Staramy się przekazać dzieciom naszą wiedzę, umiejętności, wartości. Z czego bywamy szczególnie zadowolone albo wręcz dumne? Zadałyśmy to pytanie naszym czytelniczkom.
- Małgorzata Wójcik, Naj
Zaszczepiłam dziecku wiarę w siebie
ANNA ZABŁOCKA mama 8-letniej Marysi
Marysia po urodzeniu miała problemy z napięciem mięśniowym. W przedszkolu rysowanie sprawiało jej trudność, kredka nie słuchała się rączki i ciągle wybiegała za linie. Dzieci śmiały się z jej pokracznych królewien i paskudnych kwiatków. Późniejsza nauka pisania szła równie opornie. Odkryto też u Marysi zaburzenia sensoryczne i drobne problemy z równowagą. To nic wielkiego – normalnie się porusza, ale np. nie potrafi nauczyć się jeździć na rowerze. Sprawiło to, że w zerówce i potem w szkole córka unikała koleżanek, które to umiały i malowały prześliczne królewny. Chociaż nauczycielka nie stawiała jej ocen za brzydki charakter pisma, Marysia uważała się za najgorszą uczennicę w klasie. Postanowiliśmy nauczyć ją wiary w siebie. Na każdym kroku podkreślaliśmy, że każdy człowiek ma wady, ale i zalety. Na własnym przykładzie pokazywaliśmy jej, że tata, choć jest zdolnym informatykiem, nie umie przybić gwoździa, a mama świetnie gotuje, ale za kierownicą lepiej jej nie sadzać. Któregoś dnia kazaliśmy Marysi przypomnieć sobie i wymienić rzeczy, w których jest lepsza od koleżanek. Przyznała, że świetnie idzie jej odgrywanie scenek na kółku teatralnym. To było to! Zaczęliśmy zachęcać ją do większego zaangażowania w te zajęcia, wreszcie do startu w konkursie recytatorskim. Zdobyła na nim drugie miejsce i pod koniec roku, w obecności całej szkoły, odebrała dyplom. Poczuła się pewniej. Do tego stopnia, że zaczęła walczyć ze swoimi słabościami, np. postanowiła nauczyć się jeździć na rolkach. Idzie jej kiepsko, ale się nie poddaje. Gdy słyszy od koleżanki, że nie umie rysować, nie przejmuje się, bo wie, że potrafi robić inne rzeczy. To jest jej i nasze zwycięstwo.
Nauczyłam córki odpowiedzialności
JOANNA GAWEŁ JASKÓŁOWSKA mama Karoliny (13 lat), Pauliny (11 lat) i półtorarocznego Kamila
Moje dziewczynki od małego wykazywały zamiłowanie do tańca. Karolinę zapisaliśmy więc do Studia Artystycznego „Metro”. Radziła sobie doskonale i po jakimś czasie zaczęła występować w teatrze Roma. Wszyscy wróżyli jej doskonałą przyszłość, więc wysłaliśmy ją jeszcze do Warsztatowej Akademii Musicalowej. Niemal w tym samym czasie młodszą o 3 lata Paulinę zapisaliśmy najpierw na balet, później na gimnastykę akrobatyczną. Dziewczyny oszalały na punkcie swoich zajęć! Gdy jednak trzeba było dla nich zrezygnować z urodzin u koleżanki albo wyjść z domu podczas brzydkiej pogody, buntowały się. Zaczęliśmy się nad tym wszystkim zastanawiać. Czy warto? Powiedzieliśmy: „Jeśli chcecie trenować, musicie traktować to poważnie... My poświęcamy dla was swój czas, więc wymagamy, żebyście były odpowiedzialne. Nie ma zrywania się z treningów. W szkole też macie się starać, by nie opuścić się w nauce”. Trzeba przyznać, że obie panny stanęły na wysokości zadania. Nie opuszczają zajęć, dobrze się uczą. Wiedzą, że w swoim planie dnia muszą znaleźć czas i na przyjemność, i na obowiązki. Gdy mają wybór: impreza lub przygotowanie się do klasówki – wybierają naukę. I bardzo się z tego cieszymy.
Przekazałam radość wspólnego gotowania
HANNA BOGUCKA mama Bartka 8 lat, Joasi 5 lat i Tymka 2,5 roku
Jedną z najważniejszych rzeczy, których nauczyłam nasze dzieci, jest zaangażowanie w sprawy domowe, a szczególnie w przygotowanie posiłków. To duża pomoc dla nas, pracujących rodziców! Kiedy najstarszy syn był jeszcze jedynakiem, lubił towarzyszyć mi w kuchni. Gotowanie stało się więc naszym wspólnym zajęciem. Pierwszymi zadaniami małego kucharza było ubijanie kotletów, panierowanie, obsługa popychacza w maszynce do mięsa, mycie warzyw, ale także nakrywanie do stołu i sprzątanie po posiłku. Jest z tym związana śmieszna historia: 2-letni Bartek koniecznie chciał sam posypywać mięso przyprawami. Pomagałam mu, żeby nie sypał za dużo, ale wtedy zbuntował się i sypnął całkiem sporą garść pikantnej przyprawy. Chciałam uratować mięso, myjąc je pod kranem, ale on uparł się, że ma być tak, jak zrobił. Potem wszyscy jedliśmy pikantną pieczeń, a Bartek tylko, co jakiś czas popijając wodę, powtarzał: „Siii, siii, sam!” – co oznaczało, że: „Mięsko jest ostre, ale jestem zadowolony, bo zrobiłem je sam!”. Młodsze dzieci też uczą się podstawowych prac kuchennych i bardzo to lubią. Uczą się od siebie nawzajem, jest to też element wzajemnej rywalizacji. Angażują się szczególnie w czasie świąt i spotkań rodzinnych. Gdy pojadą w odwiedziny do rodziny lub znajomych, przychodzą do kuchni i pytają w czym mogą pomóc. Zwykle budzi to zdumienie, w nas budzi – dumę...