Reklama

Zawsze kochała sport i jedzenie. Od szóstego roku życia przez dziewięć lat ćwiczyła akrobatykę sportową. – Przerwałam treningi. Rodzice uważali, że muszę skupić się na nauce, a ja chciałam być jak Jane Fonda! – śmieje się Sylwia. To wtedy nauczyła się ruchu i kontroli ciała. Jako 17-latka wyjechała do Perth, na studia. – Od dziecka marzyłam, żeby podróżować. Najgorzej to nie wykorzystać szansy i żałować. Tłumaczę dziewczynom, żeby nie marnowały życia tylko na marzenia. Trzeba w siebie inwestować. To dotyczy wykształcenia, pasji i stylu życia.
Pracowała – z sukcesami – w wielkich firmach reklamowych i finansowych w Anglii i Stanach Zjednoczonych, ale podświadomie ciągnęło ją do fitnessu. – Kocham kontakt z ludźmi, ruch i wyzwania. Pracowałam, a jednocześnie dbałam o sylwetkę: rolki, bieganie, surfing, tenis, narty, siłownia. Opracowałam program treningów. Poważnie o autorskiej metodzie pomyślałam, gdy ludzie zaczęli mnie pytać: „Co mam robić, żeby wyglądać jak ty?”. Trenerzy chcieli, żebym została jedną z nich, bo: „Masz lepsze ciało niż my” – przekonywali.
Moment przełomowy nastąpił po przyjeździe z Londynu do pracy w nowojorskim banku. – Po rozmowie z szefem zrezygnowałam z niej, obydwoje doszliśmy do wniosku, że powinnam iść za swoją pasją– opowiada Sylwia. – Fuzja banków przyspieszyła decyzję. Zlikwidowano moje stanowisko, a ja miałam czas, żeby popracować nad sobą. Był 2003 rok. Ludzie oszaleli na punkcie kondycji, dobrej sylwetki. Codziennie, na siłowni, od godz. 6.30 przez 5 godzin obserwowałam ćwiczące kobiety. Czego im brakuje? – zastanawiałam się. Zrozumienia! Jeden trener doradzał ćwiczenia, po których były napakowane, inny chciał, żeby wyglądały jak anorektyczki. Dla mnie ideałem kobiecej sylwetki jest ciało delikatnie rzeźbione, naturalne, żeby nie wyglądać jak atleta.
Wtedy zaczął się czas Sylwii. Gdziekolwiek się pojawiała, na ulicy, w parku, siłowni, plaży, podchodziły do niej kobiety. „Jak robisz, że tak wyglądasz? Czy mogę ćwiczyć z tobą?”. Zaczęła za darmo trenować grupy: w Central Parku, w siłowni apartamentowca, w którym mieszkała z rodziną. Bazowała na własnych wieloletnich eksperymentach. Chciała sprawdzić, czy to działa na innych. Działało! Zaczęła też chodzić na wykłady dla trenerów w National Academy of Sport Medicine, studiowała fitness, dietetykę i atletykę. – Żeby być profesjonalistką, musiałam poznać fizjologię i anatomię kobiety. Dowiedziałam się np., że tydzień przed miesiączką jest największe ryzyko kontuzji, trzeba wtedy zwolnić tempo ćwiczeń. Hormony działają rozluźniająco i to ma wpływ na napięcie mięśniowe. Dzięki temu można modyfikować ćwiczenia tak, aby skorzystała z nich kobieta młoda, starsza, ciężarna. Wymyśliłam metodę, która jest kombinacją elementów tańca, gimnastyki artystycznej i biegania.
Rozgrzewa każdy mięsień, rozwija te szczupłe – stąd delikatna rzeźba ciała. Nim cokolwiek pokażę w grupie, sprawdzam na sobie. Teraz, po 11 latach z Tonique, wiem, że kobiety potrzebują non stop ruchu oraz wsparcia grupy, która motywuje, ponieważ – gdy czują ból mięśni, przerywają trening, a to błąd! Trzeba wiedzieć, który ból po ćwiczeniu jest dobry, bo oznacza, że mięśnie zaczynają się kształtować. Najcięższe są pierwsze 22 dni. Wtedy wyrabiamy w sobie nawyk ćwiczenia. Podczas treningu wydziela się serotonina, która powoduje, że uzależniamy się od aktywności fizycznej – opowiada Sylwia.– To najpiękniejsze uzależnienie!
Swoją metodę nazwała Tonique: od tonique – bo tonuje sylwetkę, i unique, bo to unikalna metoda. – Jeśli wierzysz w to, co robisz, i jesteś w tym świetna, to uda ci się zarazić pasją innych. Wierzyłam w swoją pasję i czułam, że nie mam konkurencji. Dla mnie liczy się moja oryginalność. Nawet najprostszy skłon jest mój!
Świetną figurę i kondycję Sylwia miała zawsze, co zatem zmieniło się w jej życiu? – Moje wnętrze. Wcześniej brakowało mi pewności siebie. Pozbyłam się kompleksów: że nie mam biustu, że mam zmarszczki – śmieje się. – W restauracji sto par oczu na mnie patrzy, ale to mnie nie peszy. Dzięki treningom czuję, że wszystko jest możliwe. Tonique nie jest programem odchudzania; chodzi o to, aby czuć się świetnie w zdrowym ciele. Żyjemy w świecie, w którym przywiązuje się wagę do wyglądu, koniecznie trzeba podobać się innym.
Sylwia wydała 10 płyt DVD z ćwiczeniami o różnych stopniach trudności, ma program fitness na kanale sportowym i profil w sieci, pracuje nad programem autorskim dla TV. – Moja dewiza: fitness jest dla wszystkich i nie powinien być ekskluzywny. Ćwiczą ze mną i 36-letnia żołnierka, i 56-letnia mama dziesięciorga dzieci. Fajne jest, gdy kobietę z poziomu zero po kilku miesiącach winduję na wyższy. Czasem czuję się jak rzeźbiarz. Bo ciało można wyrzeźbić fitnessem i dietą. Jednocześnie przypominam kobietom, że muszą o sobie pamiętać: inwestować w siebie. I się rozpieszczać: pójść na kawę, koncert, spotkać z przyjaciółmi, rozwijać zainteresowania. Zawsze znajdzie się wymówka, że coś jest ważniejsze niż twoje samopoczucie. Zwłaszcza matki powinny myśleć o sobie.
Sylwia ma dwójkę kilkuletnich dzieci. – Straszono mnie, że po porodzie moje ciało się rozsypie, że przestanę być seksowna. Absolutnie nie! Ciąża nie przeszkadza w ćwiczeniach, muszą być tylko odpowiednio dobrane.
Na swoją stronę internetową wstawia zdjęcia. – Niektóre są sexy. Nie żeby pokazać, jaka jestem „hot”, i wzbudzić zazdrość, ale jako zachęta: „Zobacz, jak się cieszę ze swojego ciała, ty też możesz tak się czuć”. Robię to, aby kobiety czuły się pewne siebie – to jest najważniejsze.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama