Nieomylnym znakiem, że kolejny rok powoli dobiegał końca, były gazety z horoskopami, które namiętnie znosiła do domu moja współlokatorka, Ilona. Twierdziła, że musi się przygotować na nadejście nowego i w końcu odmienić swoje życie. Słuchałam tego z politowaniem, ślęcząc nad listą zadań na zbliżające się kolokwium semestralne. 

– Ale ty nie wierzysz w takie rzeczy – zarzucała mi Ilona, zresztą całkiem słusznie. – Masz zimny mózg zbudowany z liczb dziesiętnych, równań i…
Na tym kończyła się jej wiedza z zakresu matematyki, którą studiowałam. I to prawda, że twardo stąpałam po ziemi. Nie wierzyłam we wróżki. To wszystko wydawało mi się zwyczajnie głupie i naiwne. Widziałam w tym co najwyżej dobry interes. Wolałam jednak za wiele nie mówić, bo romantyczna Ilona, studentka bibliotekoznawstwa, łatwo się obrażała.

– Znowu to samo? – zapytała Jolka, trzecia dziewczyna, która z nami mieszkała. Dopiero weszła, ale widocznie usłyszała ostatnie kilka słów. – Czy wy nigdy nie przestaniecie?

– Świat jest tak niesamowity, pełen zdarzeń, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć… A ona tego nie widzi! – westchnęła Ilona. 

– Może nie wszystko da się wytłumaczyć, ale wyliczyć już na pewno – odgryzłam się, odkładając zeszyt, bo i tak nie mogłam się skupić. – Istnieje wzór matematyczny na wszystko.

Postanowiłam zabawić się kosztem naiwnych koleżanek

Ilona spojrzała na mnie sceptycznie, ale Jolce, również humanistce, zaświeciły się oczy.

– Tak, czytałam gdzieś o tym – potwierdziła. – Podobno istnieją działania, dzięki którym można dokładnie wyliczyć datę czyjejś śmierci… I różne inne rzeczy. Banki już z tego korzystają i w ten sposób dzielą klientów na lepszych i gorszych.

Zobacz także:

Nie wiem, gdzie to wyczytała, ale na pewno źle zrozumiała. Owszem, istniały pewne metody… Ale zwykłe równanie to było za mało

Nie miałam jednak ochoty im tego tłumaczyć, w przypływie fantazji postanowiłam za to zabawić się kosztem naiwnych koleżanek.

– O tak – potwierdziłam z zapałem. – Przy odpowiedniej ilości danych wszystko da się wyliczyć… Wystarczy tylko dobrze wybrać wzór i podstawić liczby – paplałam, co mi ślina na język przyniosła. – Długość życia, wiek zamążpójścia, wygraną w totolotka. Przecież tak działa numerologia, ona też opiera się na liczbach. 

W oczach Ilony i Jolki rozbłysła dzika fascynacja.

– I ty tak umiesz? – dopytywały.

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale powiedziałam, że tak. Chwilę później Ilona szukała czystej kartki, którą następnie podsunęła mi pod oczy.

– Licz! – rzuciła.

– To ja zagrzeję wino – zaproponowała Jolka. – Jestem następna w kolejce! Nie róbcie nic beze mnie!

Musiałam mieć wtedy dobry humor, a do tego jakiś atak kreatywności, bo wzięłam od Ilony kartkę i naprawdę zaczęłam coś liczyć. Poprosiłam ją o datę i godzinę narodzin, wymiary, rozmiar buta i obwód głowy (to musiałyśmy zmierzyć centymetrem krawieckim). Wiedziałam, że moje współlokatorki są kiepskie z matmy, więc wszystkie te liczby wpisywałam w przypadkowe wzory. Im bardziej skomplikowane, tym lepiej. Nic tam nie trzymało się kupy, ale wyglądało poważnie.

– No i? – pytała zaciekawiona Ilona.

Z liczbami radziłam sobie dobrze, z wróżbami gorzej – nie miałam aż tyle wyobraźni. Przypomniałam sobie jednak wszystkie tematy z horoskopów i zaczęłam radośnie ściemniać.

– Tutaj widzę wysokiego bruneta – powiedziałam, wskazując na chybił trafił jakiś ułamek dziesiętny. – Ta liczba… oznacza właśnie odcień włosów. A tutaj wzrost. I poznasz go już niedługo. Widzisz ten ciąg zmniejszających się liczb? On jakby odlicza czas.

Ilona kiwała głową. Myślałam, że szybko przejrzy mój żart, ale ona wszystko wzięła za dobrą monetę

– Czyli kiedy to będzie? – zapytała.

– W przyszłym tygodniu – odpowiedziałam z przekonaniem.

– Już?! – krzyknęła.

Liczby nie kłamią – uśmiechnęłam się. – Tutaj, patrz, powinnaś zagrać w totka. W sobotę. Będziesz miała wielkie szczęście… A to może być dobra ocena za pracę pisemną albo inny szczęśliwy traf… Eee, w poniedziałek!

– Niesamowite! – cieszyła się.

Gdy już się rozkręciłam, nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Kolejne głupoty same pchały mi się na usta. Przepowiedziałam jej jeszcze dobrą wiadomość w rodzinie, końskie zdrowie, ślub na ostatnim roku studiów i dwójkę dzieci. Ponieważ jednak pomysły mi się kończyły, Joli wyliczyłam tylko niespodziewaną ofertę pracy (wiedziałam, że szuka czegoś, żeby dorobić), katar i „mroczne ostrzeżenie” przed wypadkiem. 

Współlokatorki były mniej lub bardziej zadowolone z wieczoru wróżb, ale w końcu dały mi spokój. I pewnie bym zapomniała o całej tej głupocie, gdyby pod koniec następnego tygodnia Ilona nie wpadła do mieszkania z dzikim krzykiem.

– Ma na imię Krzysiek i jest superprzystojny!

– Co? Kto? – nie zrozumiałam.

– Wysoki brunet. Wraca na studia po przerwie i właśnie dołączył do naszego roku, żeby zdać zaległe kolokwium i przystąpić do egzaminu. Wpadłam na niego przypadkiem na korytarzu, zapytał, gdzie ma zajęcia czwarty rok, czyli mój, więc go zaprowadziłam. A że nikogo nie znał, to usiadł przy mnie i tak jakoś zaczęliśmy rozmawiać… Karolina, ty powinnaś liczyć te wróżby zawodowo, masz dar!

Zaśmiałam się głupkowato, bo co miałam powiedzieć. A tymczasem Ilona już leciała posłać kupon totolotka… Trafiła trójkę, więc bez szału, ale uznała to za dostateczne potwierdzenie mojego talentu. 

Tymczasem Jola wróciła z katarem i receptą z przychodni.

– Okropnie się czuję – pożaliła się. – Ale tyle dobrego, że zgadałam się z babką w kolejce, że szuka korepetytorki dla dziecka. Mamy się zdzwonić, jak tylko poczuję się lepiej. 

– A widzisz! – śmiała się Ilona. – Udawałaś taką sceptyczną, a tak naprawdę próbowałaś ukryć przed nami swoje trzecie oko – zarzucała mi. – To nie może być przypadek, tylko przeznaczenie. Czy w twojej rodzinie zdarzały się wróżki?

– Ja… nie wiem – wyjąkałam. 

Nie spodobało mi się, że nagle jestem w centrum uwagi – i to z takiego powodu! Bałam się, że jeżeli kłopotliwe koleżanki opowiedzą o mnie swoim znajomym, a plotki powędrują dalej… Och, stanę się pośmiewiskiem na uczelni!

– Ale nie mówcie o tym nikomu, dobrze? – poprosiłam. – To będzie nasz mały sekret.

Ilona złożyła mi obietnicę, ale nie wiedziałam, na ile mogę jej ufać. Czułam, że nie zostawi tego w spokoju. 

Minęło kilka dni. Jolka poślizgnęła się na oblodzonym chodniku i zwichnęła nogę. Ilona patrzyła na mnie wymownie, ale nic się nie odzywała. Zauważyłam tylko, że nadal kupuje zdrapki – liczyła chyba na coś więcej niż ta nędzna trójka w totka. 

Pewnego dnia wróciła pełna energii i od razu wpadła do mojego pokoju, nawet bez pukania.

– Wiedziałam, po prostu wiedziałam. Zobacz!

Musiałam pogodzić się z tym, że los zdecydował za mnie

Zaczęła rozkładać na moim biurku kserówki z biblioteki. Były to artykuły pochodzące ze starych gazet, przed oczami mignęły mi daty z lat dwudziestych minionego wieku. We wszystkich przewijały się opisy seansów z wirującymi stolikami, pojawiających się duchów i innych nonsensów.

Wzruszyłam ramionami.

Wtedy zirytowana Ilona podsunęła mi przed oczy zdjęcie jednej ze znanych wówczas wróżek. Przyjrzałam się uważnie, zamrugałam i zerknęłam jeszcze raz.

Patrzyłam na swoją własną twarz!

– To jakiś żart? – oburzyłam się. 

– Fotomontaż? 

– Nie – zaprzeczyła Ilona. – Mogę cię jutro zabrać do biblioteki i pokazać oryginał. Zobacz, ona ma nawet takie samo nazwisko jak twoje. Założę się, że to jakaś twoja praprababcia. Taki dar jak twój krąży w rodzinie, nieważne, czy go chcesz, czy nie. Musisz koniecznie zapytać o to wśród krewnych.
Tak zrobiłam i okazało się, że… Rzeczywiście coś w tym jest. W rodzinie zdarzały się przypadki jasnowidzów i nawet jakaś moja daleka ciotka zarabiała wróżeniem na życie

Z czasem musiałam pogodzić się z tym, że los najwyraźniej zdecydował za mnie i tak zostałam… matematyczną wróżką. Pierwszy raz publicznie wróżyłam rok później, na weselu Ilony i Krzyśka. No kto by pomyślał? Mimo wszystko skończyłam swoje ścisłe studia i mam również zwyczajną, poważną pracę. Tak na wszelki wypadek.