Starsza pani była bardzo spokojna. Chyba nawet trochę się uśmiechała. 

– Ja wiem, że dla pani może to być dziwna prośba, ale szukam domu z dobrymi referencjami – powiedziała. Zauważyła moją minę i dodała szybko: – Bardzo zależy mi na tym, żeby poznać historię każdego z domów, które mi pani zaproponuje. Osobistą historię.

Nie rozumiałam – jakie referencje? Nagle mnie tknęło, na pewno starszej pani chodziło o rekomendacje! Przecież każda informacja o domu wystawionym na sprzedaż zawiera podstawowe dane. Nie tylko o powierzchni domu i działki, rozkładzie pokoi, ilości łazienek, ale też o roku budowy. Zdarzają się oferty, szczególnie dotyczące nowych nieruchomości, gdzie są informacje o rodzaju materiałów budowlanych, których użyto. Zresztą, o takie szczegóły mogę zawsze dopytać. Drobiazg, byłam gotowa dowiadywać się o wszystko. Próbowałam jej to wytłumaczyć, ale ona zamachała rękami. 

– Nie, nie o to mi chodzi! Nie o materiał budowlany, ale o materiał ludzki

Zgłupiałam. Wariatka? Przecież chce kupić dom, po co jej ludzie? Wampirzyca jakaś czy co? Uznałam, że powinnam jak najszybciej pozbyć się dziwnej klientki. Ale… Zrobiło mi się przykro. Cholernie przykro… Oczami duszy widziałam, jak prowizja od udanej transakcji oddala się ode mnie galopem. Co tam galopem, cwałem zwiewa i znika gdzieś daleko, poza moim zasięgiem. A tak bardzo liczyłam na tę prowizję! Potrzebowałam tych pieniędzy! Jeszcze kilka minut temu byłam absolutnie pewna, że są tuż tuż, że wystarczy odrobina wysiłku i będą moje. A tu…

Miała jakieś osiemdziesiąt lat, ale świetnie się trzymała

Kiedy starsza pani pojawiła się w mojej agencji po raz pierwszy i powiedziała, jaki dom chce kupić, poczułam się, jakbym wygrała w totolotka. Szukała domu w okolicy, którą my, pośrednicy sprzedaży nieruchomości, uważamy za bardzo prestiżową, czyli bardzo drogą. Chciała dokonać zakupu jak najszybciej. Miała gotówkę. Dużo, dużo gotówki. Przyjrzałam jej się dobrze, wyglądała na kobietę z kasą. I z klasą – uśmiechnęłam się w duchu, bo wygląd starszej pani potwierdzał moją teorię, że chociaż pieniądze nie dają wszystkiego, to jednak dużo ułatwiają.

Na moje oko, czterdziestotrzyletnie, doświadczone oko, staruszka miała jakieś osiemdziesiąt lat, ale świetnie się trzymała. Szczupła, zadbana, ze znakomicie ostrzyżonymi włosami i dyskretnym makijażem, miała na sobie ciuchy, za które zapłaciła więcej, niż ja wydaję przez rok. Do tego markowe pantofle, firmowa torebka. Miała pieniądze, to było widać na pierwszy rzut oka.

Zobacz także:

Strasznie żal mi było zarobku, który tak szybko mógł zniknąć mi sprzed nosa, więc spróbowałam dyplomatycznie dopytać, o co jej chodzi. Może nie jest taka szalona, jak mi się wydaje?

– Przepraszam, ale nie rozumiem. Co ma pani na myśli, mówiąc o materiale ludzkim? Przecież nie chce pani kupić domu z lokatorami?

– I potem znęcać się nad nimi, jak ci od reprywatyzacji? – zaśmiała się cicho. – Zupełnie nie o to mi chodzi. Nie zależy mi na ludziach, tylko na historii domu, którą stworzyli.

Musiała widzieć, że dalej niewiele rozumiem. Pochyliła się w moją stronę. Nadstawiłam ucha. 

– Jest pani świeżą rozwódką, prawda? Swoje mieszkanie też pani wystawia na sprzedaż albo próbuje je zamienić na dwa mniejsze… Proszę się nie bać – żachnęła się, widząc błysk przerażenia w moich oczach – nie jestem żadną wiedźmą, nie czytam w ludzkich umysłach. Po prostu umiem patrzeć. Jest pani bardzo napięta, wręcz podminowana. Nawet pachnie pani jak… jak zgoniona sarna… Bardzo chce pani znaleźć dla mnie dom i odebrać należną pani prowizję od transakcji, to oczywiste. Spieszyła się pani na spotkanie ze mną i nie zdążyła doszorować farby z rąk i paznokci… 

W popłochu spojrzałam na dłonie i odruchowo schowałam je pod biurkiem. Myłam je w pośpiechu i faktycznie, przeoczyłam kilka plamek z kremowej emulsji, którą odświeżałam mieszkanie, bo doświadczenie mi mówiło, że łatwiej sprzedają się te jasne, świeżo odmalowane. Zerknęłam na starszą panią z uznaniem. Stara jak Troja, ale bystra. I wzrok ma dobry, jak Sokole Oko.

– Może nie zdaje sobie pani z tego sprawy, ale domy, które zamieszkujemy, pochłaniają naszą energię. Dziś pani kipi emocjami, nie najlepszymi emocjami. Zapewniam, że one wniknęły w ściany mieszkania, które chce pani opuścić, i pozostaną tam na długo. Dla pani to dobrze, bo do nowego domu wejdzie pani oczyszczona z tego, co było złe w przeszłości. Zacznie pani wszystko od nowa. A co z ludźmi, którzy zajmą pani stare mieszkanie? To, w którym kiedyś wydarzyło się dużo dobrego, a potem tyle złego? Nowi lokatorzy już od pierwszych chwil będą obciążeni złem, które zastaną.

Chyba uznała, że wciąż nie rozumiem, bo tłumaczyła dalej. 

– Dlaczego tak trudno sprzedać dom, w którymś ktoś stracił życie? Nie daj Boże zginął w wypadku albo został zamordowany? Bo ściany to zapamiętują. Gdyby pani miała sprzedać taki dom, i znała ten niechlubny fragment jego historii, miałaby pani opory, prawda? Nie tylko dlatego, że wszyscy widzieliśmy klasyczne horrory, kiedy na Bogu ducha winną szczęśliwą rodzinę, która dopiero co kupiła śliczny, stary domek, spadają nagle upiory przeszłości. W głębi ducha boimy się takich miejsc, chociaż nie zaprzątamy sobie głowy rozważaniami, dlaczego tak jest.

Umilkła, a ja zaczęłam się zastanawiać. Mieszkanie, w którym żyłam z byłym mężem, kupiliśmy od znajomej, też rozwódki. Ona z kolei odziedziczyła je po cioci, która przez całe lata męczyła się z mężem cholerykiem… Coś w tym jest, ale przecież nie rozwiodłam się tylko dlatego, że poprzedni właściciele mojego mieszkania nie mieli szczęścia w miłości!

Chyba powiedziałam to na głos, bo starsza pani spojrzała na mnie uważniej

– Nie jestem aż taką deterministką, ale przyzna pani, że trochę racji mam – uśmiechnęła się rozbrajającą i błysnęła bielą ślicznych, drobnych ząbków. Albo miała znakomitego protetyka, albo mimo wieku wciąż miała własne zęby. Pozazdrościć kasy i kondycji – pomyślałam ponuro, a pani uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jakby wbrew zapewnieniom umiała czytać w myślach. 

– Nie wiem, ile jeszcze pożyję, ale nie interesuje mnie nowe budownictwo, bo nie lubię dzisiejszych technik i materiałów, których używają. Chcę kupić stary dom, ale nie zgadzam się na to, by spędzić ostatnie lata życia w miejscu, w którym było okrucieństwo, nienawiść albo zła śmierć. Miałam wystarczająco ciężkie życie, chcę zaznać spokoju na starość. Pomoże mi pani?

Kiwnęłam potakująco głową i uśmiechnęłam się, z dumą prezentując własne uzębienie, ale kiedy starsza pani wyszła, z całej siły walnęłam się w głowę.

 – Jak chcesz poznać historię każdego domu, który jej będziesz pokazywać, idiotko? – w duchu ryknęłam na siebie. – Będziesz pytać sprzedających, czy nie przytrafił im się kiedyś rozwód, mały skok w bok albo ciche morderstwo?

Jak zbadać przeszłość każdego z tych domów?

Całe popołudnie spędziłam nad ofertami z rejonu, który interesował moją klientkę. Kilka domów było całkiem do rzeczy. Świeżo po remoncie, z wygodnym rozkładem pomieszczeń, w ładnym ogrodzie albo w czymś, co mogło się nim stać w przyszłości. Byłam usatysfakcjonowana, ale… Nie miałam pojęcia, jak zbadać ich przeszłość. Wieczorem zadzwoniłam do Aśki, wiernej przyjaciółki.

– Ale masz kabaret! – zaczęła się śmiać. – Niegłupia jest ta teoria twojej nowej znajomej. Pomyśl, co czeka żonę mojego byłego męża, skoro zażywają rozkoszy małżeństwa w naszym starym gniazdku!

– To nie jest żadna moja znajoma – przerwałam potok wymowy Aśki, bo wiedziałam, że jeśli teraz jej nie przerwę, to tak się rozpędzi, że już nigdy nie dopuści mnie do głosu. – Ta pani ma ze sto lat i chociażby z tej racji zasługuje na pomoc i szacunek. Ale gada jak pokręcona…

– To znaczy, że jest taka jak ty. Podoba ci się, przyznaj się – chichotała przyjaciółka. 

„Siostra krwi” – jak nazywałyśmy się w dzieciństwie, w czasach, kiedy przysięgałyśmy sobie wieczne braterstwo (siostrzeństwo?), kalecząc się w palce i mieszając krew, zupełnie jak w powieściach. Zdradziecka siostra krwi, która znała mnie jak zły szeląg, jak nikt inny

– Nie tyle spodobała mi się, co zaintrygowała – poprawiłam Aśkę.

– Na jedno wychodzi. Chcesz jej pomóc. To decyduj, co robimy. Masz jakieś adresy, które trzeba zbadać? – Aśka była tak rozbawiona i taka chętna do pomocy, że umówiłam się z nią na następny dzień. Miałyśmy we dwie obejrzeć kilka domów i rozważyć, w jaki sposób zabrać się do badania przeszłości ich właścicieli. 

Pierwszy dom stał na niewielkiej, łysej działce. Nieduży piętrus z płaskim dachem i wysokim podpiwniczeniem, które kryło podziemny garaż i kotłownię. 

– Twoja pani nie będzie zachwycona – zaczęła narzekać Aśka. – Nietrudno się domyślić, kto tu mieszka. Ludzie bez gustu i wyobraźni. Pieniądze na budowę skończyły im się, kiedy tylko położyli dach. Nie chciało im się nawet posadzić ani jednego krzaczka. Nawet jej tego nie pokazuj, bo zmieni agencję, a ty się pożegnasz z jej pieniędzmi – wybrzydzała.

Aśka miała rację. Dom był beznadziejny. Zaczęłam się zastanawiać, jak w ogóle mógł się znaleźć w zasobach mojej agencji, ale przypomniałam sobie, że przecież potrzebuję pieniędzy i przyjmuję każdą ofertę. Fuj, skrzywiłam się, sama sobie psuję opinię…

Następny dom też się nie spodobał Aśce. Kolejny też nie. Tak naprawdę uznała, że żaden nie był godzien zainteresowania starszej pani. W jednym schodów było tyle, że z marszu połamałaby sobie nogi, w innym były nieoczekiwane zmiany poziomów – kuchnia wyżej niż pokój, łazienka niżej niż korytarz.

W następnym pokoje przypominały krecie nory z małymi okienkami. 

– Widzę potencjał, ale tylko dla kogoś, kto się chce bawić w remonty i przebudowy – uznała Aśka. 

– A twoja pani chce po prostu wejść i mieszkać. 

– No, może trochę odmalować. Chyba innych inwestycji nie przewiduje… – zastanowiłam się nad życzeniami starszej pani. Tak naprawdę nic nie mówiła o kondycji domu, który chce kupić, tylko o jego duszy. Ale po kilkugodzinnej wędrówce migały mi przed oczami same ściany. Ani jedna dusza.

Aśka znała mnie jak zły szeląg, jak nikt inny

– Chyba dziś damy już sobie spokój – stwierdziłam markotnie. 

– A co, masz jakąś rewelację, która schowałaś na sam koniec? 

– Nie mam… – westchnęłam. – Obejrzałyśmy wszystkie domy w okolicy, która interesuje moją klientkę.

– Tak naprawdę to czemu się aż tak tym przejmujesz? – zaciekawiła się moja przyjaciółka.

– Chyba dlatego, że nie szukam nieruchomości ani lokaty kapitału, tylko domu. To coś zupełnie innego… – zastanowiłam się

– To co zrobisz? – zaciekawiła się Aśka.

Podzwonię po kumplach z innych agencji – westchnęłam. – Może mają coś z duszą…

– Chcesz dom, w którym w czasie wojny ukrywano żydowską rodzinę, potem akowców i opozycjonistów różnej maści? – zapytał mnie kolega z zaprzyjaźnionej agencji. Już po pierwszym zdaniu zorientowałam się, że z jakichś powodów ten dom jest dla niego jak wrzód. Ale może to wrzód z duszą?

Wojenna przeszłość to dobry początek. Musiał powstać kilkadziesiąt lat temu, więc jest solidny, zbudowany według dawnych standardów. Żeby tylko ostatni właściciele nie udoskonalili go zbytnio i nie popsuli pierwotnego projektu. I żeby się nawzajem nie powyrzynali… – rozmarzyłam się.

– Zaraz dam ci adres, ale uprzedzam, dla tego domu wojna skończyła się dopiero teraz, bo potomkowie przedwojennych właścicieli nie zostawili spadkobierców i ich dalecy krewni wydrapywali sobie oczy o to, kto zostanie panem na włościach. Tych krewnych jest dużo. Każdy z nich ma dzieci, ich dzieci mają swoje dzieci, więc kiedy, po wielu latach, sąd podzielił spadek, każdemu przypada po kilka metrów podłogi.

– Ale prawa własności są uregulowane? – chciałam być pewna, że nie wsadzę starszej pani na minę.

– Wszystko jest okej, wystraszyliśmy się tych spadkobierców i ze sto razy sprawdzaliśmy – kolega był gotów przysiąc na wszelkie świętości, żeby tylko pozbyć się fatalnej oferty.

– Dlaczego go nie sprzedaliście? – chciałam wiedzieć.

Wymaga solidnego remontu. Dużo kasy i jeszcze więcej serca. Wiesz, przyznam ci się, że kiedy sobie wyobrażam, jak mógł kiedyś wyglądać… Sam bym go kupił.

– Wiesz coś o właścicielach?

– Bezdzietne małżeństwo. Wielka miłość, jakieś choroby, zero wsparcia od dalszej rodziny. 

– Ale nie umarli w tym domu?

– Skąd ci to do głowy przyszło? – żachnął się. – Po Bożemu umarli. W szpitalu, ale wiesz, jakoś tak dziwnie, chyba dzień po dniu. Jakby żyć bez siebie nie mogli…

Dla świętego spokoju pojechałam obejrzeć stary, drewniany dom ukryty w gąszczu jaśminów i bzów. A potem… od razu zadzwoniłam do starszej pani

– Mam dom. Jest pani gotowa?