Popatrzyłem na żonę. Siedziała przy stole i ze zmarszczonym czołem rozwiązywała krzyżówkę. W ciągu lat wspólnego życia zmieniła się – czas poznaczył bruzdami jej dawniej gładkie czoło, urocze dołeczki w policzkach stały się kreskami wśród innych zmarszczek, włosy posiwiały, a niegdyś błękitne oczy jakby wyblakły. Gdzie się podziała dawna Hania? Zestarzała się. Podobnie jak moje uczucia… Z przykrością pomyślałem, że jedyne, co nas teraz łączy, to wspólne mieszkanie i dwoje dorosłych dzieci.

Wszystkie silne uczucia gdzieś odeszły. Czy w ogóle kiedyś istniały? Może wybrałem Hanię, bo tak było najwygodniej, najrozsądniej? Bo czterdzieści lat temu pozwoliłem odejść Alince i nie chciałem być sam…
 A jeżeli to Alina była tą jedyną? Może z nią moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej niż z przewidywalną, spokojną Hanią, którą znałem niemal jak samego siebie. Alina zaś…

A gdybym ją odnalazł?

Na wspomnienie pierwszej miłości od razu się uśmiechnąłem. Ala była piękną dziewczyną. Idealną. Długie, czarne włosy, karminowe usta, po których błądził figlarny uśmiech, ogromne, błyszczące oczy, świetna figura. Miała przebojowy charakter i lubiła być w centrum uwagi. Rozdzieliła nas głupia kłótnia, nawet nie pamiętam o co.

Czemu jej nie przeprosiłem? Uniosłem się honorem i czekałem, aż to ona pierwsza wyciągnie rękę do zgody. Lubiem stawiać na swoim, lubiłem mieć rację. Ona też. Byliśmy do siebie bardzo podobni: oboje hardzi, uparci, dumni do granic arogancji. Nasz związek przypominał pole bitwy. Ciągłe potyczki słowne, emocjonalne zawody i nieopanowane wybuchy namiętności. Brakowało mi tych emocji.

Jeszcze raz spojrzałem na pochyloną nad krzyżówką Hanię. Upewniwszy się, że jest zajęta, wyszedłem do sypialni. Otworzyłem dolną szufladę komody i wydobyłem ze środka karton po butach. Gromadziłem w nim różne pamiątki, jak nieważny już paszport, stare dolary amerykańskie, dyplom inżyniera oraz kilka zdjęć z czasów studiów. Na jednym była Alina. Miała na głowie ogromny słomkowy kapelusz, a ramiona rozkładała szeroko na boki, jakby chciała objąć cały świat. Cała ona! Radosna, spragniona życia, cudowna, po prostu idealna… Nagle zaświtał mi szalony pomysł. A gdybym odnalazł Alinę? Na samą myśl serce zabiło mi żywiej.

A jednak czułem się winny

Niespodziewanie w przedpokoju rozległ się hałas. Spłoszony, schowałem zdjęcie Ali do kieszeni. Hania zajrzała do sypialni i rzuciła wzrokiem na pudełko.

– Szukasz czegoś? – spytała.

Zobacz także:

– A nie, nie. Tak sobie przeglądam dyplom.

Hania uśmiechnęła się do mnie łagodnie i weszła do sypialni.

– Kto by pomyślał, że już tyle lat minęło…

– No właśnie. A my wciąż razem! – w moim głosie pojawiła się nuta pretensji, przykro brzmiąca nawet dla mnie.

Hania wygładziła ręką kapę okrywającą pościel. Uraziłem ją? Jeżeli nawet tak, to nie dała nic po sobie poznać.

– Może coś razem obejrzymy? – zaproponowała. – Kupiłam ciasto wiśniowe, które tak lubisz. Zrobię herbatę…

– Chętnie. Tylko posprzątam ten bałagan.

Hania wyszła z sypialni, a ja odetchnąłem z ulgą. Niby nic złego nie zrobiłem, a jednak czułem się winny. Jakby sam pomysł odnalezienia dawnej ukochanej był nielojalnością wobec żony, swego rodzaju zdradą. Z drugiej strony Hania nie musi o niczym wiedzieć. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Przypadek? O nie, raczej przeznaczenie!

Nie mogłem się skupić na filmie. Udawałem, że oglądam, ale moje myśli wciąż krążyły wokół Alinki… Potem poczekałem, aż Hania zaśnie, a potem w pokoju obok uruchomiłem komputer. Wpatrywałem się w jasny monitor.
 Od czego zacząć? Alina mogła wyjść za mąż, zmienić nazwisko… Po chwili zastanowienia wszedłem na Facebooka, gdzie młodszy syn założył mi konto. Sam nie jestem zbyt sprawny w tym całym internecie. Dotąd się tam nie logowałem – nie widziałem takiej potrzeby – ale teraz było jak znalazł.

Moją uwagę natychmiast przykuła cyferka przy symbolu wiadomości. Z zaciekawieniem nacisnąłem na znaczek – czekało na mnie kilka wiadomości od osób, z którymi od lat nie miałem kontaktu. Przeglądając kolejne wpisy, dotarłem do wiadomości od Aliny Werner. Zdjęcia nie było, ale nie miałem wątpliwości, kim jest kobieta, która wysłała mi pozdrowienia z Niemiec. Przypadek? O nie, raczej przeznaczenie! Dawno nie czułem się tak podekscytowany…

Nieco drżącymi dłońmi odpisałem, że jej wiadomość bardzo mile mnie zaskoczyła. Przeprosiłem, że odpisuję dopiero teraz. Zadałem kilka pytań o jej życie za granicą. Zagadnąłem o męża i dzieci. Nie chciałem jej zalać słowami, zniechęcić wścibstwem, spłoszyć.

Nazajutrz od samego rana tkwiłem przed komputerem. Jest, odezwała się! Uradowana i chętna do odpowiedzi. Okazało się, że mieszka w Hanowerze, jest rozwódką, matką dorosłej córki i babcią dwóch chłopców. Zapowiedziała też swój przyjazd do Polski w związku z nieoficjalnym zlotem absolwentów uniwersytetu, na którym studiowała germanistykę. Nawet nie śmiałem marzyć o spotkaniu, a tu proszę… Jakby los sam nam sprzyjał!

Mimo wszystko wahałem się. Co innego mailowanie, co innego randka w realu. Chociaż… Hania o niczym się nie dowie, a ja przecież nie zamierzałem jej zdradzać. Po prostu spotkam się z dawną… przyjaciółką.
 Przyjaciółką? Sam siebie oszukiwałem. Już nie byłem lojalny! Korespondując z Aliną, nie ukrywałem, że nie czuję się szczęśliwy, że coś się we mnie wypaliło; żaliłem się na rutynę i stagnację w moim życiu, małżeństwie.

O rany boskie, przecież wrócę!

„A pamiętasz nasze podniecające kłótnie?” – zapytała w którejś wiadomości.

„Wszystko pamiętam” – odpisałem.

„Tęskniłam za tobą”.

„Ja wciąż tęsknię” – przyznałem, na co ona długo nie opowiadała, aż wreszcie napisała:

„Dobrze, tym razem będę tą mądrzejszą i pierwsza zaproponuję: spotkajmy się”.

Nie mogłem odmówić. Nie chciałem. Umówiliśmy się za cztery tygodnie w południe, w parku, do którego często chodziliśmy jako para.

Przez te dni do spotkania byłem kłębkiem nerwów. Cieszyłem się i martwiłem. Popadałem w euforię, by za chwilę pogrążyć się w fali wyrzutów sumienia. Sam siebie nie rozumiałem. Skąd to poczucie winy? Przecież nie zamierzałem porzucać Hani, rozwodzić się z nią. Po prostu chciałem się spotkać z kobietą, która kiedyś była dla mnie ważna. Hania nie musi wiedzieć, że gdyby sprawy ułożyły się inaczej, to Alina byłaby moją żoną, nie ona. Sam wolałem się nad tym zbytnio nie zastanawiać. Inna żona to inne dzieci, a ja moich synów i wnuki bardzo kocham. Nie wyobrażam sobie świata bez nich. A bez Hani?

O rany boskie, przecież wrócę! Spotkam się z Aliną, pogadamy, powspominamy i… i już. Bo co więcej? Za starzy jesteśmy na amory!

Przyjaźń, szacunek i przyzwyczajenie

Hania, nawet jeżeli zauważyła, że dzieje się ze mną coś dziwnego – nie komentowała, nie wypytywała, nie dociekała. Ufała mi. Albo nic ją to nie obchodziło. Skupiała się na swoich zwykłych, codziennych czynnościach, wykonując je z taką pieczołowitością, jakby od tego zależała przyszłość całego świata. Może jednak czegoś się domyślała? I w rutynie szukała ratunku? Nie, nie moja Hania… Moja żona była po prostu sobą. Stanowiła przeciwieństwo Aliny – spontanicznej, namiętnej, gwałtownej, nieprzewidywalnej. Ala na pewno by coś powiedziała, zrobiła awanturę, rzuciła talerzem o ścianę…

Czy wciąż jest taka, czy nieco spokorniała z wiekiem? Zestarzała się jak my wszyscy, byłem jednak pewien, że mimo to pozostała rasową pięknością i fascynującą kobietą. Nie to co Hania, moja szara myszka. To nie zarzut. Taką ją kiedyś pokochałem i daliśmy sobie swego czasu wiele szczęścia, miłości, namiętności. Nie przeczę, jeszcze jako czterdziestolatkowie byliśmy bardzo zgrani w sferze fizycznej. Dopiero potem coś się wypaliło. Teraz pozostały przyjaźń, szacunek i przyzwyczajenie.

To dużo, jednak nie dość. Miałem prawo pragnąć czegoś więcej niż… przywiązanie. No więc czemu czułem brud na sumieniu? Cóż, przyjaciele nie mają przed sobą tajemnic, a mąż szanujący żonę nie umawia się na schadzkę z dawną miłością… Odzywający się z rzadka głos rozsądku brzmiał jednak za cicho. Wolałem myśleć o tym, w co się ubiorę. Kupiłem nową koszulę, w kolorze, który lubiła Ala, i modną marynarkę, na jaką Hania ani synowie długo nie mogli mnie namówić.

Moja żona nadal zdawała się niczego nie zauważać, nie podejrzewać. Aż mnie to złościło. Taka jest mnie pewna?! Nie pytała, czemu tyle czasu spędzam przed komputerem, z kim mailuję. Sam jej powiedziałem, że to dawni znajomi ze studiów, którzy organizują nieformalne spotkanie po latach, bez osób towarzyszących. To nie było kłamstwo, raczej nie cała prawda. Hania uwierzyła. W każdym razie nie prosiła, żebym ją zabrał ze sobą.

Baw się dobrze, Tadziu

Wreszcie nadszedł dzień przyjazdu Aliny. Trzymałem się wersji, że idę z paczką starych kumpli na piwo. Kiedy wiązałem krawat, Hania przyglądała mi się z łagodnym uśmiechem. Nie zainteresowała się, czemu stroję się w krawat i marynarkę na spotkanie w pubie.

– I jak? – zapytałem odruchowo.

– Elegancki i przystojny, jak zawsze – szepnęła.

– Dzięki, skarbie – odparłem, znowu zupełnie odruchowo.

Czy na tym polega rutyna małżeńska, na odruchowo miłych słowach i gestach? Ofiarowujemy je sobie, nie przywiązując do nich wielkiej wagi. Czy to znaczy, że nic nie znaczą?

Hania pocałowała mnie w policzek.

– Baw się dobrze, Tadziu.

Do zobaczenia – odpowiedziałem i musnąłem wargami jej usta.

Wydały mi się dziwnie słone, jakby płakała.

Ledwo wyszedłem za drzwi, zapomniałem jednak o Hani. Teraz liczyła się tylko Alina.

Zawsze będzie. Zawsze mi wybaczy…

Podróż do parku minęła w mgnieniu oka. Stanąłem pod odrestaurowaną fontanną i zacząłem się nerwowo rozglądać. Wypatrywałem pięknej, szczupłej brunetki… Tymczasem w moją stronę szła zgoła inna kobieta. Miała krótkie włosy w rubinowym kolorze i pulchne kształty obleczone w barwną tunikę w pseudoorientalnym stylu. Pasowała do niej. Dziwne, ale nie poczułem rozczarowania, choć obecna Alina nie przypominała rasowej piękności z moich wspomnień; acz do typowej babci też jej było daleko. Tak oto marzenia zderzyły się z rzeczywistością. Ideał pozostał w przeszłości, chyba… chyba nigdy nie istniał.

– Tadziu, słonko, wyglądasz bosko! Emerytura wyraźnie ci służy – powitała mnie komplementem.

– Ty też wyglądasz świetnie, choć inaczej.

– Ach, wiesz, lata lecą, ale jak widzisz, ja się nie daję! – roześmiała się ciut za głośno.

Kilka osób odwróciło się w naszą stronę.

Nie przeszkadzała mi jej krzykliwość w stroju i zachowaniu. Była pełną werwy i tupetu kobietą, taką, która uwielbia skupiać na sobie uwagę. Jak zawsze – uderzyło mnie. Gdybyśmy się pobrali, skończyłoby się hucznym rozwodem. A dziś…? Pewnie gdybym dał jej szansę, spędzilibyśmy miło czas na rozmowach i wspominkach, o ile dałaby mi dojść do słowa. Kłopot w tym, że nie chciałem być tu z nią. Gdy spełniło się moje marzenie, okazało się, że było ono tylko wydmuszką… „Uważaj, czego pragniesz”. Święta racja.

Alina ujęła mnie pod ramię i coś z zaaferowaniem opowiadała, a ja cały czas myślałem o Hani. Analizowałem jej słowa, spojrzenia, gesty, uśmiechy, muśnięcia ust i dłoni – wszystko z ostatnich sześciu tygodni, od kiedy trwał mój internetowy flirt z Aliną.

Domyśliła się czegoś? Czymś się zdradziłem? Oby nie! Mogłaby źle zrozumieć moje intencje. Albo zrozumieć je lepiej niż ja sam… Nie zniósłbym, gdyby wysnuła niewłaściwe wnioski. Muszę się upewnić, że wszystko między nami jest w porządku. Najwyżej jej wytłumaczę, przeproszę… Właściwie czemu aż tak się przejmowałem? Przecież to Hania. Zbłądziłem, chciałem nie wiedzieć czego, nie doceniając tego, co miałam pod nosem. Nie dbałem o nią, nie dopieszczałem. Ale to Hania. Zawsze będzie. Zawsze mi wybaczy… Bo to moja łagodna, dobra Hania. Moja żona. Delikatna, spokojna, nie szara myszka, tylko popielata róża… Moja jedyna.

Znalazła zupełnie coś innego

Poczułem nagle, że muszę natychmiast wrócić do domu, do żony. Uścisnąłem Alinę, pocałowałem ją w rękę.

– Wybacz, ale muszę lecieć – przerwałem jej perorę. – Przepraszam, coś sobie przypomniałem, nie mogę zostać. Pa, odezwę się.

I nie czekając na jej reakcję, odwróciłem się na pięcie i pognałem do domu. Po drodze obiecywałam sobie, że wynagrodzę żonie ostanie tygodnie.

– Mam wspaniały pomysł! – krzyknąłem od progu. – Chorwacja! Co ty na to, Haniu?

Nikt mi nie odpowiedział…

Znalazłem ją dopiero w gabinecie. Leżała na podłodze obok biurka. Zmroził mnie dreszcz złego przeczucia, serce ścisnął strach. Przypadłem do żony, dotknąłem jej ręki. Była ciepła. Ulga nie trwała długo. Poszukałem pulsu na nadgarstku. Nic. Na szyi? Nic!

– Haniu? Kochanie! – potrząsnąłem nią.

Daremnie. Nie dawała znaku życia. Wezwałem karetkę i próbowałem reanimować żonę do przyjazdu ratowników. Gdy pogotowie ją zabierało, czułem, że jest już za późno. Potem się dowiedziałem, że to był zawał, bardzo rozległy, choć Hania dotąd nie uskarżała się na żadne kardiologiczne dolegliwości. Wiem, co się stało. Wiem, co sprawiło, że pękło jej serce…

Na biurku zostawiłem włączony laptop. Tylko pokrywę zamknąłem. Ale gdy wróciłem, klapa była uniesiona. Nie mam pojęcia, czego Hania szukała – może jakiegoś przepisu, może rozwiązania hasła do krzyżówki – na pewno nie tego, co znalazła. Szykując się na spotkanie z Aliną, do końca sprawdzałem, czy nie przysłała jakieś nowej wiadomości. Wychodząc, zapomniałem się wylogować. Gdy Hania otworzyła laptop, na ekranie pojawiła się strona Facebooka i moja korespondencja z Aliną. Moje żale, wynurzenia, flirty. Cała historia mojej żałosnej nielojalności, niewybaczalnej duchowej zdrady. Czytałem własne wpisy i palił mnie wstyd. Tyle słów – niesprawiedliwych, głupich, okrutnych, raniących do łez, łamiących serce!

Muszę wierzyć, że na mnie czeka

Zostałem sam i odkrywam na nowo miłość do żony… w jej braku. Uczę się, że przyzwyczajenie do kogoś uzależnia. Brakuje mi jej każdego dnia, każdej nocy, każdej godziny. Brakuje mi jej cichej, nienachalnej obecności. Bywają krótkie chwile wytchnienia, gdy na moment zapominam, że jej nie ma, ale zaraz świadomość straty uderza mnie jak obuchem. Tęsknię za nią. Tęsknię tak bardzo, że tęsknota stała się niemal namacalna.

Brakuje mi oddechu Hani, pochrapywania przez sen, szelestu pościeli, gdy przewracała się z boku na bok. Wtulam twarz w jej ubrania, których nie pozwoliłem synom spakować i wydać, bo jak powietrza brakuje mi jej zapachu. Tęsknię za krzyżówkami w łazience i kuchni, rytuałem parzenia herbaty, za jej palcami splecionymi z moimi podczas spacerów.

Uczę się gotować potrawy, które przyrządzała. Oglądam filmy, które lubiła. Odwiedzam miejsca, które chciała zobaczyć. Umieram z miłości do żony, którą zabiłem swoją nieczułością… Ale najbardziej katuje mnie myśl, że odeszła pewna, iż jej nie kocham. Synowie nie domyślają się, czemu aż tak cierpię. Sądzą, iż czterdzieści lat małżeństwa tłumaczy ogrom mojej żałoby. Nie mam odwagi wyznać im prawdy.

Teraz żyję, za karę. Synowie się o mnie martwią, boją się, że „pójdę za mamą”. Nie pójdę, choć naprawdę chciałbym. Poczekam jednak, nie zrobię niczego głupiego, bo życie tutaj, samotnie, to moja pokuta, mój czyściec. Zresztą nie zaryzykuję piekła. Nie byłem nigdy specjalnie religijny, jednak teraz nie mam innego wyjścia, innej nadziei – muszę wierzyć w jakiś lepszy świat. Muszę wierzyć, że Hania tam na mnie czeka, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Wtedy powiem, jak bardzo ją kocham, jak bardzo przepraszam.