Lena ma charakterek, mówili z ledwie tajoną satysfakcją. Znaczyło to, że jestem źle wychowana, bo mówię, co myślę. To, że po prostu byłam sobą, nikomu nie przyszło do głowy. Chcieli, żebym była miła, bo inaczej… Tu następowała wyliczanka straszliwych konsekwencji, które oznaczały jedno. Odrzucenie. Zapamiętałam tę lekcję i starałam się, ale wychodziło… różnie. Nie panowałam nad tym, byłam, z braku lepszego określenia, porywcza. Ale potem strasznie tego żałowałam.

Tak było z Michałem, rozstałam się z nim ciskając pioruny na jego głowę, ostatecznie i nieodwracalnie zrażając go do siebie. Nie było to mądre posunięcie, zważywszy, że od kilku lat z oddaniem przymykałam oko na jego wyskoki. Tłumaczyłam sobie, że nikt nie jest doskonały. Kochałam go, wybaczałam zdrady, których byłam niemal pewna, ale na których nigdy go nie przyłapałam. On się wypierał, ja chętnie rezygnowałam z dochodzenia prawdy, by go nie stracić. I tak trwaliśmy, w teoretycznie szczęśliwym związku, w którym ciągle coś zgrzytało. Dziś wiem, że facet nie był odpowiedzialny, nie mogłam na nim polegać, ale wtedy oddałabym wszystko, żeby z nim być. Nawet siebie.

Mój porywczy charakter zniweczył kilkuletnie starania, w soczystej awanturze przekreśliłam wszystko i wysłałam Michała do diabła, gdzie jego miejsce. Ujął się honorem i więcej go nie widziałam, ale do dziś pamiętam jego zdziwienie. Nie spodziewał się, że jego wybaczająca Lenka może mieć takie jaja.
Żałowałam, ale powrotu nie było. Wtedy coś we mnie pękło i nagrabiłam sobie również w pracy. Jak niszczyć życie, to po całości, co sobie miałam żałować!

Tyle czasu wytrzymywałam z podkradającym moje pomysły szefem, który w dodatku umniejszał na każdym kroku moją zawodową przydatność, zapewne w trosce o to, by nikt nie zauważył, że jestem od niego lepsza. Bo tak było, nie będę udawać. Ale znałam swoje miejsce, zaciskałam zęby i miałam pracę. A potem już nie, bo oczywiście mnie poniosło. Szefunio pozwolił sobie o jeden raz za dużo i usłyszał, co o nim myślę. Wyrażałam się jasno i precyzyjnie, punktując jego słabe strony, mówiąc głośno to, o czym wszyscy szeptali. Jasne, że mi tego nie darował, urządził mi takie piekło, że nie miałam wyjścia. Musiałam się zwolnić.

Porywczy charakter pozbawił mnie chłopaka, z którym miałam nadzieję spędzić życie, a potem i pracy. Miałam dużo czasu, mogłam wszystko przemyśleć. Żałowałam pochopnych decyzji jak nie wiem co, rodzina miała rację, robiłam same głupie rzeczy, powinnam bardziej się starać. Tylko jak? Starałam się jak mogłam, a rezultaty były opłakane. Wszystko niszczyłam.

Sprawy zawodowe układały się doskonale

Kolejka na poczcie była długa, ale ja przecież miałam czas. Byłam bezrobotna i nikt na mnie nie czekał.

– Pani ostatnia?  – usłyszałam.

Zobacz także:

Kiwnęłam głową, starszy, prosty jak trzcina pan stanął za mną.

– On żadnej nie przepuści, niech pani uważa – dobiegł mnie głos drugiego staruszka.

– Zachowuj się, Karolu, co pani o nas pomyśli – odezwał się pierwszy. – To mój kolega z pułku, żartowniś.

– Ja na myśliwcach nie latałem, zwykła ze mnie służba naziemna. Leon to jest wojskowa arystokracja, tym sobie tłumaczę, że większe wzięcie u kobiet ma – kontynuował drugi. – Bo ja zdecydowanie jestem ten przystojniejszy.

Pani nie słucha tego farmazona – zgasił go pierwszy. – Zazdrosny jest o moje powodzenie. O jedną pannę tośmy się raz o mało nie pozabijali za barakami.

– Co prawda, to prawda, kolega ciężką rękę miał. Szczęka bolała mnie potem przez tydzień, jeść nie mogłem – pochwalił się numer drugi. – A jemu spuchła gęba, byliśmy kwita.

– Kogo wybrała panna? – zaciekawiłam się.

– Niestety, jego. Mówiłem, że to podrywacz, teraz może nie wygląda, ale był jak iskra, znaczy zapalny taki. W pułku drugiego takiego nie było.

– No – przyświadczył bez cienia skromności numer jeden.

– Ale pies ogrodnika, sam nie zjadł i drugiemu nie dał – pożalił się numer dwa. – Zerwał z tą panną, do dziś nie chce powiedzieć, o co poszło.

– Wyjawię ci to, zanim przejdę bramę niebieską, ale będziesz musiał jeszcze poczekać, bo do świętego Piotra się na razie nie wybieram – oznajmił z powagą numer jeden. – A pani powiem, że warto było. Gdybym z nią został, a zakochany byłem jak kot w marcu, miałbym spaprane życie. Przy żadnym mężu nie zagrzała miejsca, a trzech ich miała. Wszystkich w skarpetkach przy rozwodzie puściła, jej ojciec był adwokatem, nie mieli żadnych szans. Wtedy coś mnie tknęło, wywinęła mi numer, pokłóciliśmy się i poniosło mnie. Zerwałem z nią.

– Nigdy pan tego nie żałował?

– Czemu panna pyta? – spoważniał.

– Postąpiłam tak samo, jestem strasznie porywcza, robię coś, a potem tego żałuję – przełknęłam ślinę. – Rozstałam się z chłopakiem. Ściśle mówiąc, pogoniłam go.

– Zuch panna – numer drugi zrobił gest, jakby chciał poklepać mnie po plecach. Uświadomił sobie, że jednak nie jestem jego kompanem z pułku i cofnął rękę. – Nie pytam, o co poszło, pani wie najlepiej. Nie ma co godzić się na wszystko. Jak buty są niewygodne, to się je wyrzuca.

– Albo pozwala nosić komu innemu – numer jeden zachichotał do własnych wspomnień.

– Jak pani spotka tego kawalera za parę lat, to się okaże, czy postąpiła pani słusznie. Myślę, że tak będzie. Kierował panią instynkt, szósty zmysł, on wie, co jest dla nas dobre.

– Każdy go ma, ale tylko niewielu słucha. Ja tam głuchy na jego głos nie byłem – dodał z satysfakcją numer jeden. – Kilka lat później spotkałem swoją ślubną i przeżyliśmy w zgodzie ...esiąt lat – wymamrotał niewyraźnie. – Warto poczekać na właściwą osobę. Co nam pisane, to nas nie minie. Ja i Karol to wiemy, proszę skorzystać z naszego doświadczenia.

Zamyślił się, ale kolega czuwał.

– Masz wolny pas, startuj, okienko wolne – stuknął go w ramię.

– Moja kolej – ocknął się starszy pan. – Pani pozwoli, że się odmelduję – stuknął obcasami. – Zostawię panią pod opieką kolegi, ale proszę być spokojną, będę miał na niego oko.

Podszedł do okienka, tylko trochę powłócząc nogami.

Rozmowa z panami dobrze mi zrobiła – przyznałam – nie spodziewałam się, że w kolejce na poczcie dostanę tyle wsparcia. Wszyscy dookoła uważają, że jestem zbyt porywcza i podejmuję złe decyzje.

– A co im do tego? Życia za panią nie przeżyją, niech pani robi jak uważa. To najlepsza rada jakiej mogę udzielić – spojrzał na mnie wesoło. – Widzi pani? Ja też próbuję się wtrącać. Niech pani mnie zgani za bezczelność, nie obrażę się. Mężczyźni kochają zołzy, z nimi nie można się nudzić.

– Karolu, co ci mówiłem? – numer jeden przyczłapał z powrotem.– Nie emabluj pani, za stary dla niej jesteś. Jazda do okienka!

– Jesteście cudowni – uśmiechnęłam się. – To dziwne, że akurat dziś panów spotkałam, byłam przybita, idąc na pocztę, a teraz czuję, że mogłabym góry przenosić.

Numer jeden spojrzał na mnie.

– A wie pani? Umawialiśmy się z kolegą na wczoraj, zawsze razem chodzimy, ale jemu coś wypadło. Nie dysk – zachichotał – po prostu nie mógł mi towarzyszyć. I w ten sposób poczekaliśmy na panią. Zbieg okoliczności? Nie sądzę. Nauczyłem się tego pilotując myśliwce, nie ma pani pojęcia, co potrafi się wydarzyć, kiedy człowiek oderwie się od ziemi.

Zrobił tajemniczą minę i dodał.

– Niech pani idzie swoją drogą, proszę być cierpliwą. Na końcu będzie pani zadowolona.

Tydzień później dostałam zaproszenie na rozmowę o pracę. Firma była mała, nie wyglądała na rozwojową, a stanowisko poniżej moich kwalifikacji, więc nie byłam zachwycona, ale w tamtym czasie nie miałam wyboru. Musiałam przyjąć tę pracę. Pół roku później przejął nas farmaceutyczny gigant i moja kariera ruszyła z kopyta. Nagle przydała mi się znajomość niemieckiego, odkurzyłam dyplom i awansowałam. Wtedy pomyślałam o numerze pierwszym i drugim. Po stokroć mieli rację, moja pozornie nieprzemyślana decyzja wydała nadspodziewane owoce. Gdybym została w dawnej pracy, traciłabym czas, użerając się z szefem, który i tak by mnie pewnie w końcu zwolnił. Porywczemu usposobieniu zawdzięczałam korzystną zmianę, nie przyszła od razu, ale warto było poczekać.

Sprawy zawodowe układały się doskonale, odkułam się finansowo, czułam się doceniona, i chociaż w życiu uczuciowym panowała posucha, nie szukałam nikogo. Od czasu do czasu randkowałam, ale każdy facet zachowywał się jak nastolatek, a ja chciałam spotkać mężczyznę, niekoniecznie z budowaną na siłowni klatą. Zaczęło mnie męczyć pytanie, czy aby nie mam zbyt dużych wymagań. Nie powiem, przeszłam kilka razy koło poczty, zakładając, że numery jeden i dwa bywają tam regularnie, ale nie udało mi się ich spotkać, musiałam radzić sobie sama.

Wtedy wtrąciła się ręka losu, bo jak inaczej nazwać awarię prawie nowego samochodu? Wóz odholowano do warsztatu, a ja wsiadłam do autobusu. Stanęłam obok zaczytanego faceta, który zwinął się w obwarzanek oplatając chudą, długą nogę wokół drugiej i upodabniając do Jasia Fasoli. Pozycja wydała mi się akrobatyczna, przyjrzałam się z zainteresowaniem. Czytał, jakby jego życie od tego zależało, mogłam patrzeć do woli. Sympatyczny łazik w nieokreślonym wieku, z tych co to nigdy nie dorastają – oceniłam lustrując znoszoną kurtkę z demobilu i hołubiony na kolanach plecak. 

Obok mnie stanęła kobieta w ciąży, więc chrząknęłam. Nie zareagował, udawał zatopionego w lekturze.

– Proszę ustąpić miejsca ciężarnej – szepnęłam przenikliwie, nachylając się nad nim.

Jestem kobietą z charakterem i nie zamierzam tego kryć

Poderwał się jak rażony prądem, strzelił mnie głową w podbródek i wrzasnął.

– Kurczę, przepraszam. Nie zauważyłem cię, żyjesz?

Wepchnął mnie na swoje miejsce, trochę się poszamotaliśmy, na co patrzyła rozbawiona kobieta w ciąży.

Zostaw mnie, nie jesteśmy na „ty” – odpychałam jego pomocną dłoń.

Przyjrzał mi się z podszytą poczuciem winy troską.

– Możesz mieć wstrząśnienie mózgu, nieźle cię zaprawiłem – ocenił. 

– Trzeba to sprawdzić, wysiadamy!

Zadziałał w takim tempie, że ani się obejrzałam, jak szliśmy razem ulicą. Dodam, że ciągnął mnie za rękę.

– Moja siostra tutaj przyjmuje, zbada cię – otworzył przede mną drzwi prywatnej przychodni.

Oszołomiona i zaciekawiona nie protestowałam i po kilku minutach znalazłam się w gabinecie, na którego drzwiach wyraźnie napisano, że mogę się spodziewać porady dermatologicznej. Zaczęłam się śmiać.

– Jest w szoku, zaprawiłem ją z byka w autobusie – wyjaśnił facet pani doktor. Teraz ona się uśmiechnęła, ale nie bacząc na okoliczności, obejrzała mnie dokładnie.

– Konrad odprowadzi panią do domu, z czystym sumieniem mogę polecić jego usługi, łeb ma twardy, ale jest bardzo odpowiedzialny – wystawiła mu referencje. – Proszę się dziś nie przemęczać, a w razie niepokojących objawów zgłosić się do szpitala.

– Będę jej pilnował, nie spuszczę z niej oka – obiecał szybko facet i dotrzymał słowa.

Robi to do dziś, chociaż ja się wcale nie staram. Jestem kobietą z charakterem i nie zamierzam się dłużej z tym ukrywać. Konrad czasem nazywa mnie zołzą, ale robi to z tak zachwyconym wyrazem twarzy, że nawet to lubię. Kocham tego faceta, co za szczęście, że go zaczepiłam. Warto być sobą.

Wczoraj Konrad poszedł na pocztę i wrócił z dziwną miną.

– Dwóch wiekowych staruszków podrywało w kolejce dziewczynę. Żartowali, wygłupiali się, ale tak naprawdę próbowali wysondować, jakie ma kłopoty.

Dziwne to było, trochę jak psychoterapia. Mówili, że są lotnikami, jeden coś wspomniał o Spitfire’ach, a drugi go uciszył. Spitfire to myśliwce, na których walczono w bitwie o Anglię. To niemożliwe, staruszkowie musieliby mieć po sto lat z okładem.

– Ja też ich spotkałam – przyznałam się. – Od tego momentu wszystko zaczęło układać się lepiej…

– Będę się za nimi rozglądał – powiedział w zamyśleniu Konrad. – Muszę dowiedzieć się, kim są.