Żal mi było mojego kolegi Mariana. Jego żona umarła dwa lata temu, i od tego czasu to nie ten sam człowiek! Dzieci nie mieli, więc i nie było komu wesprzeć go w żałobie. Gdyby nie my, jego koledzy, na pewno chłopak by się kompletnie załamał. Bywało, że siedzieliśmy na ławeczce w altance, a Marian nagle głęboko się zamyślał, patrzył tak jakoś w przestrzeń, i ni z tego, ni z owego stwierdzał, że Zyta nie pochwalała picia i że pewnie w grobie się teraz przewraca.

– Nie, chłopaki, nie namawiajcie mnie już – mówił, odsuwając butelkę. 

Ile trzeba było się nagadać, że Zyta święta nie była, że na pewno nie chciałaby, żeby jedynej przyjemności sobie w życiu odmawiał! 

No bo, co on miał z tego życia – posprzątać musiał sobie sam, ugotować też, chodził wiecznie w wymiętych koszulach, bo Zyta właśnie przy desce do prasowania dostała wylewu, więc miał złe wspomnienia… Z początku jeszcze zapraszaliśmy go na obiady, ustaliliśmy dyżury, i codziennie miał się stołować u kogoś innego. Ale moja Halina pierwsza powiedziała „dość!”.

– Ja wszystko rozumiem – zapowiedziała (trochę na wyrost, bo mnie, swojego ślubnego na pewno nie rozumiała). – Żałoba, smutek, płacz… Ale żeby przychodzić tu i wydziwiać, że robię mielone w innym kształcie niż Zyta? To już lekka przesada! Niech się nauczy i sam sobie robi, skoro jest taki mądry!

Problem w tym, że Maniek uczyć się nie chciał. Jeszcze przez kilka miesięcy udało mu się wbić na obiad to do jednej współczującej sąsiadki, to do drugiej, a nawet zachodził na plebanię! Nikt jednak nie mógł z nim na dłuższą metę wytrzymać! Nagle Zyta wydawała mu się idealną żoną, która wszystko robiła najlepiej.

– To była jednak dobra kobita – opowiadał po dwóch kuflach. – Ugotowała, posprzątała, człowiek miał z kim porozmawiać o tym, co się dzieje w świecie…

Zobacz także:

Czy znajdzie się godna następczyni Zyty?

Nie przypominaliśmy mu więc, że podczas ostatnich wyborów popierali dwie różne partie, i tak się pokłócili, że Zyta schowała mu dowód osobisty, żeby nie mógł iść zagłosować. Potem nie odzywali się do siebie przez miesiąc. Widać to jednak prawda, że śmierć każe nam pamiętać tylko o dobrych cechach człowieka…

Kiedy Marianowi trochę przeszła już ta nostalgia, a może raczej zorientował się, że nie ma się już u kogo stołować, na jednym z naszych spotkań zwierzył się, że rozgląda się za nową panią Marianową.

– Zyta nie chciałaby, żebym żył sam, jak ten kołek w płocie – stwierdził.

Moim zdaniem, Zyta przegoniłaby miotłą każdą rywalkę ze swojej kuchni, ale nie powiedziałem tego głośno. Razem z chłopakami zgodziliśmy się, że żona to jest to, czego naszemu druhowi potrzeba. A potem rozpatrzyliśmy kandydaturę każdej odpowiedniej kobiety z naszej wsi. Marian od razu zaprotestował przeciwko rozwódkom i wdowom, bo doszedł do wniosku, że skoro miały już jednego męża, to im wystarczy.

– Wolę uszczęśliwić jakąś wolną kobietę, która jeszcze nie zaznała szczęścia małżeńskiego – orzekł.

Niestety, choć podsuwaliśmy mu różne kandydatki w odpowiednim wieku, Marian wciąż kręcił nosem. To miały krzywe nogi, to były piegowate, to kłótliwe, to za dużo czytały… Wydawało się w końcu, że pomysł umrze śmiercią naturalną, z braku odpowiednich panien. Ale Marian taki jest, że jak sobie coś do głowy wbije, to nie ma na niego mocnego! Musi zrobić po swojemu, i już!

Któregoś dnia tajemniczo zagaił do mnie pod sklepem.

– Jurek, sprawa jest poufna – wyszeptał i pociągnął mnie do pobliskiego zagajnika. 

– Umiesz ty się obsługiwać tym całym… internetem? – syknął mi do ucha, jakby nie wiadomo kto czaił się w krzakach i chciał podsłuchać jego rozmowę.

– No, dzieciaki coś mi tam pokazały – przyznałem się. – Umiem sprawdzić wyniki lotto, ale poza tym to niewiele…

Marian tylko się skrzywił.

– To nie będziesz umiał zachować się na tych, no… no tam, gdzie poznaje się ludzi? – zmartwił się.

– Ty chcesz się na randkę przez internet umówić? – nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. – Czyś ty oszalał? Wiesz, jakie to niebezpieczne?! A jak trafisz na jakąś naciągaczkę?! Emeryturę masz niezłą, dom, byłbyś łakomym kąskiem!

– Faktycznie… – Marian podrapał się w głowę. – No, ale to jak mam inaczej kogoś poznać?

Na szczęście los sam wepchnął mi w rękę rozwiązanie. I to dosłownie, bo jak byłem u lekarza w mieście, to dostałem ulotkę, w której reklamowało się jakieś biuro matrymonialne. Po powrocie od razu pobiegłem do Mariana i pokazałem mu swoją zdobycz.

– Profesjonalnie kojarzą pary – przeczytałem mu treść ogłoszenia, bo on bez okularów niedowidzi. – To twoja szansa!

– Ale pojedziesz ze mną?! – chwycił mnie za rękę. – Sam stchórzę albo coś nie dopowiem… A wiesz, to jest jednak sprawa życia i śmierci!

Tutaj nawet profesjonaliści nic nie pomogą...

Nakłamałem więc Halinie, że muszę zrobić dodatkowe badania i ruszyliśmy z Marianem autobusem do miasta. Podejrzewam, że on coś wypił wcześniej dla kurażu, bo miał podejrzanie czerwone policzki. Chwilę to trwało, zanim znaleźliśmy to całe biuro, bo była to taka mała klitka wciśnięta między sklepy. Powitała nas jakaś młódka, co to by mogła być naszą wnuczką i kazała nam usiąść przed komputerem, żeby wypełnić jakieś rubryczki. Marian niedowidział, ja nie wiedziałem, jak się nawet za to zabrać, więc siedzieliśmy jak te dwa osły, aż się dziewuszyna nad nami zlitowała.

– Może ja panom pomogę? – zaproponowała.

Marian chętnie na to przystał, zaczął ją nawet po rękach całować, choć sam widziałem, jak dziewczyna wyciera je potem dyskretnie w spódnicę.

– Jakie ma pan preferencje co do wieku wybranki? – przeczytała pierwsze pytanie, a gdy widziała, że Marian nie zrozumiał, przetłumaczyła na polski – Ile ma mieć lat?

– No, nie za stara – zastrzegł od razu. – Po co mi baba, która nawet nie schyli się, żeby grządki oplewić? Ale i nie za młoda, bo chłopy się będą za nią oglądać, a ja nie zamierzam jej pilnować całymi dniami! No, tak z dziesięć lat młodsza ode mnie, to by było dobrze!

Dziewczyna popatrzyła na niego dziwnie, coś tam poklikała, i przeszła do następnego pytania.

– A stan cywilny? – przeczytała.

– Panna, koniecznie panna – zaznaczył Marian, choć go trącałem w bok. – Po co mi rozwódka, którą rzucił mąż? Znaczy się, jakieś wady musiała mieć! A wdowa? Jednego męża wykończyła, to się na tym zna! A ja zamierzam jeszcze pożyć!

Pracownica zacisnęła mocniej zęby, ale kontynuowała.

– Zainteresowania?

– A no takie zwyczajne… Pranie, gotowanie, sprzątanie… Co by pożytek jakiś z niej był! – zdecydował szybko Marian.

– Hm.. A może coś oprócz tego? – dziewczyna już wychodziła z siebie. – Może jakieś wspólne pasje? Co pan może od siebie dać?

– Mam niezłą emeryturę! – wypiął dumnie pierś Marian. – I dom murowany, z podpiwniczeniem… U mnie biedy nie zazna. Sad mam, kawałek pola… Byle robotna była, to jakoś się dogadamy! – A! – przypomniał sobie. – Koniecznie musi umieć szyć, bo moja świętej pamięci żona to wspaniale skarpety cerowała, no ale od jej śmierci, to chodzę taki obdarty, jak jakiś żebrak… – i już chciał zdejmować buty, żeby pokazać, jak to jest zaniedbany, ale dziewczyna zerwała się z miejsca, powiedziała, że coś się zepsuło i zaprasza następnego dnia.

– Chyba nic nie będzie z tego biura… – przyznaliśmy zgodnie, czekając na dworcu na autobus. – Młode to niecierpliwe, nie potrafi doradzić, wysłuchać…
Ale mam teraz nowy plan – chcemy go z Haliną umówić z jej kuzynką. Robotną, trochę młodszą od Mariana, panną. A że niezbyt urodziwa? Nic o tym w swoich preferencjach nie wspominał…