Tego lata wybraliśmy się z żoną na wakacje do Lidzbarka Warmińskiego. To urocze miasteczko, w pięknych okolicznościach przyrody. W centrum są termy, wokół rozciągają się lasy, jeziora. Jest też sporo historycznych budowli wartych zwiedzenia, jak na przykład zamek biskupów warmińskich.

Niedoszły lekarz. Historia Marka

Kiedy zwiedzaliśmy jego podziemia, gdzie była wystawa archeologiczna, w jednej z gablot zobaczyłem kapsułę czasu. Robotnicy, którzy remontowali zamek w latach 30. dwudziestego wieku, zamurowali w metalowej tubie list dla potomnych. W liście podali nazwiska wszystkich murarzy i napisali, że całkiem nieźle im się żyje. 
Patrzyłem na ten list i przypomniałem sobie zupełnie inny – z przeszłości, który znalazłem w starym domu ponad dwadzieścia lat wcześniej.
Miałem wówczas trzydzieści lat i nie wiedziałem, czego chcę od życia. Kilka lat wcześniej skończyłem studia medyczne, ale kiedy przyszło do wyboru specjalizacji, odechciało mi się tej ciągłej walki o staże, wielogodzinnych dyżurów w szpitalach, nieustannego dokształcania się. Kiedy już coś robiłem, chciałem to robić dobrze. A bycie naprawdę dobrym lekarzem wymagało nie lada harówy i samozaparcia. Myślałem, że jestem do tego stworzony, ale pewnego dnia rano obudziłem się i poczułem, że to jednak nie jest moja bajka. 
Znalazłem inną pracę. Ojciec, zanim przestał się do mnie odzywać, powiedział:
– Nie po to płaciłem przez dwadzieścia pięć lat na twoje utrzymanie i edukację, żebyś teraz kopał rowy. Jak znów będziesz moim synem, wtedy pogadamy. 
Nie do końca było tak, że kopałem rowy. Ale fakt, byłem pracownikiem fizycznym. Z początku. Potem zrobiłem kursy obsługi koparek, na elektryka i parę innych. Jak to mówią? Chociaż wilkowi założysz kostium psa, on zawsze pozostanie wilkiem. Nie mówią? No, ja tak mówię. Chodzi o to, że choć praca fizyczna sprawiała mi radość, to mózg musiał pracować, działać, uczyć się. Genetyczna klątwa. 

"Kapsuła czasu", która zmieniła niejedno życie. "W środku znalazłem list i złoty medalion na łańcuszku"

Kiedy miałem te trzydzieści lat, byłem już brygadzistą w ekipie remontowej z widokami na awans. Dyrektor firmy namawiał mnie na studia inżynierskie, bo: „Marnujesz się tu jako fizyczny. A mnie by się przydał łebski inżynier, który wie, jak układać cegły. Rozumiesz”. Obiecałem, że się zastanowię. Szczerze mówiąc, znowu mnie nosiło i w snach widziałem wielkie przestrzenie. Lasy. Przemykające między drzewami łosie. Natura. Czułem, że powoli dojrzewam do kolejnego zwrotu w moim życiu. 
I właśnie wtedy dostaliśmy zlecenie remontu starej czteropiętrowej kamienicy. To był pustostan, z wybitymi szybami, zniszczonymi schodami, ograbiony do szczętu. Razem z inżynierami oglądaliśmy mury i fundamenty, by sprawdzić ich jakość. Tamtego dnia zszedłem z dwoma robotnikami do piwnic – zatęchłych, śmierdzących szczurzymi odchodami – i świecąc sobie potężną latarką, badaliśmy mury. Do jednej z piwnic prowadziły grube metalowe drzwi zamknięte na żelazną sztabę. Wszystko było przerdzewiałe, ale mimo to trzymało mocno. Rozwaliliśmy drzwi potężnym młotem. Za nimi było niewielkie pomieszczenie, bez okna. Pod wilgotną ścianą leżało coś, co przypominało zgniły siennik. Był drewniany zydel, a na podłodze walał się metalowy kubek i takiż talerz. Odruchowo obrzuciłem spojrzeniem ściany, szukając łańcuchów. To miejsce wyglądało jak jakaś cela w średniowiecznych kazamatach. 
Zapisałem w notatniku, że trzeba osuszyć piwnice. Jeden z robotników kopnął siennik i wyszedł. Zbutwiała tkanina rozleciała się. Katem oka dostrzegłem coś w niemal zgniłej słomie. Pochyliłem się i końcem długopisu wysunąłem to coś na wierzch. To była zwinięta skóra owinięta mocno rzemykiem. Wyglądała jak cholewka oficerskich butów. Kucnąłem i rozwinąłem ją. W środku znalazłem list i złoty medalion na łańcuszku.
Poczułem ekscytację. Rozejrzałem się – byłem w piwnicy sam. Koledzy sprawdzali inne pomieszczenia. Chciałem już teraz, na miejscu, rozwinąć stary papier, którego od wpływu wilgoci uchroniła gruba skóra, ale czułem, że powinienem zrobić to po pracy, w spokojnym, suchym miejscu.

"Kapsuła czasu" wylądowała w mojej torbie i wyszedłem. Dopiero wieczorem mogłem się nią zająć, choć cały czas aż drżałem z niecierpliwości. Dlaczego? Nie miałem pojęcia. Czułem się tak, jakbym odkrył skarb. Usiadłem, położyłem przed sobą na stole skórę, rozwinąłem ją i najpierw obejrzałem złocony medalion. Otwierał się. W środku były dwa zdjęcia – po prawej fotografia mężczyzny, po lewej kobiety. Oboje byli młodzi, uśmiechnięci. Po fryzurach można było rozpoznać lata sześćdziesiąte. Odłożyłem otwarty medalion na bok i powoli wyprostowałem zgiętą kartkę. Brunatny kolor tuszu i niekształtne pismo od razu nasunęły mi myśl, że za atrament posłużyła krew.

Dreszcz przeszedł mi po plecach i włoski na rękach się podniosły.
„Kto znajdzie ten list, błagam, niech odda go mojej córce Teresie. Ma teraz pięć lat. Jest rok 1972, siedzę tu już od miesiąca i pewnie nigdy mnie stąd nie wypuszczą. Zabiją. Błagam. Tess, kochanie, twoja mama żyje. I tęskni za tobą. Jest cudowną kobietą, a ja byłem diabłem. Zabrałem cię od niej, żeby ją ukarać. Mówiłem ci o niej straszne rzeczy, ale to nieprawda. Ludzie pomogą ci ją odnaleźć. Przepraszam. Twój tata”.
Na końcu podał swoje imię i nazwisko, a także adres, gdzie zostawił córkę. A także imię i nazwisko matki. 
Minęło dwadzieścia jeden lat, myślałem, dziewczyna miała już dwadzieścia sześć lat. I pewnie jej matka ją znalazła. Mogłem nie zawracać sobie tym głowy. Jednak złoty medalion lśnił w świetle lampy, a oczy rodziców małej Teresy patrzyły na mnie z prośbą. Medalion był pamiątką… może Tess, jak nazywał ją ojciec, nie dowiedziała się, co stało się z jej tatą, i męczy ją to przez lata? Wiem, że ludzie, którzy nie mają pojęcia, co stało się z ich bliskimi, nie mogą zamknąć tego rozdziału życia. Wlecze się to za nimi, przeszkadzając iść do przodu. 

"Zwróciłeś mi rodzinę i wiarę w ludzi. I za to cię kocham"

Przez kilkanaście następnych dni próbowałem odnaleźć Tess. Pod starym adresem już nie mieszkała. W końcu, gdy oczarowałem urzędniczkę z działu ewidencji łzawą historyjką i pudełkiem czekoladek, pomogła mi. I tak pewnego dnia stanąłem pod drzwiami budynku na nowym osiedlu, gdzie mieszkała Teresa. Nie było jej w domu. Czekałem godzinę na ławce przed blokiem. A kiedy ją ujrzałem, jak idzie z siatką pełną zakupów, od razu wiedziałem, że to ona. Była podobna do matki. 
– Pani Teresa? – podniosłem się z ławki, gdy podeszła. Była drobna, sięgała mi do ramienia. Jej orzechowe oczy uniosły się i spojrzała mi w twarz. Skinęła głową. – Mam dla pani wiadomość od ojca.
Jej oczy rozszerzyły się, jakby się czymś zachłysnęła. I zatoczyła się, musiałem ją podtrzymać. 
Tak, to było nieco… zbyt bezpośrednie. Mało wrażliwe. Beznadziejne. Ale kiedy popatrzyła na mnie tymi wielkimi oczami osadzonymi w twarzy elfa, i kiedy mój wzrok sam z siebie padł na jej usta, z głowy wyfrunęły mi wszystkie przygotowane wcześniej wrażliwe wersje. Została tylko czysta prawda. 
Tess wychowywała się w domu dziecka. Kiedy ojciec nie wrócił do mieszkania, po kilku dniach sąsiedzi powiadomili milicję, że dziecko jest same. Ojciec Tess był znany organom ścigania, zadawał się z gangami. I prawdopodobnie zabiła go konkurencja. 
Matka nigdy jej nie odnalazła. Okazało się, że mężczyzna zmienił nazwisko i przez to nie mogła trafić na jego ślad, a przede wszystkim na ślad swojej córki. O której nigdy nie zapomniała. 
– Każdego dnia jej wypatrywałam. Na ulicy, w szkołach, w kinie, sklepach. Brałam poprawkę na wiek. Ale wiedziałam, że ją poznam, bo jako dziecko wyglądała dokładnie jak ja w jej wieku. 
To było dwa miesiące po moim pierwszym spotkaniu z Tess. Kiedy poznała swoje prawdziwe nazwisko, postanowiła odnaleźć matkę, co już nie było takie trudne. Oprócz niej odnalazła także przyrodnią siostrę i brata. 
– Zawsze byłam sama – szeptała mi w naszą noc poślubną rok po spotkaniu. – Przekonana, że, jak mówił ojciec, matka mnie nie chciała. Przekonana, że ojciec także ode mnie uciekł, choć mówił co innego. Przecież pamiętałam mamę, która zapewniała, że mnie kocha. Zanim odeszła. Zwróciłeś mi rodzinę i wiarę w ludzi. I za to cię kocham. Między innymi. 
A ja wreszcie poczułem wewnętrzny spokój. Już nic mnie nigdzie nie goniło. Tess była weterynarzem i marzyła o pracy w małym mieście. Zatrudniła się więc w lecznicy dwadzieścia kilometrów od miasta, gdzie mieszka jej matka. A ja… Z początku chciałem założyć firmę budowlaną, ale kilka wydarzeń sprawiło, że uznałem, iż bardziej przydam się jako lekarz. Ale to już całkiem inna historia. 

WIĘCEJ TRUE STORIES: