Stało się. Po trzyletnim kontrakcie na Bliskim Wschodzie powróciłem na łono ojczyzny oraz rodziny. Nie była to, co prawda, nieobecność ciągła, bo przyjeżdżałem na wakacje i w okresie świąteczno-noworocznym, ale nie da się ukryć, że przez trzy lata byłem gościem we własnym domu. A teraz zawitałem tu na dłużej, bo okazało się, że nazbierałem ponad miesiąc zaległego urlopu. Innymi słowy zapadłem w domowe pielesze i… przeżywałem kulturowy szok. Z tą różnicą, że dotyczył on własnej rodziny i, wydawałoby się, swojskiego otoczenia.

Przede wszystkim nie podobała mi się pogoda. Powrót z pustynnych wojaży do Polski wiąże się z ekstremalnymi doznaniami temperaturowymi. Czy po to przez ponad trzydzieści miesięcy marzyłem o normalnej pogodzie, żeby teraz trząść się z zimna? Jak można wytrzymać w tak niegościnnym klimacie? Jednak pal licho pogodę, do wszystkiego można przywyknąć, wciągnąć na siebie swetry i polary, jeśli jest ci zimno. Znacznie mocniej przeżywałem spotkanie z rodziną, a właściwie różnice pomiędzy moimi marzeniami o pierwszych dniach po powrocie a rzeczywistością. 

Co do powitania, nie było się do czego przyczepić. Serdeczności, całuski, wspólny wieczór, winko, ciasto. Ale potem było już tylko gorzej. Moja córka przed wyjazdem była milutką dziewczynką, która w tej chwili przemieniła się w ciągle strojącą się i kapryśną nastolatkę. Jej pokój był zawalony ubraniami, kosmetykami oraz tysiącem innych gadżetów. Fala bałaganu wylewała się na przedpokój, łazienkę oraz różne zaskakujące miejsca w domu. Już drugiego dnia doszło między nami do spięcia, kiedy nie wytrzymałem otaczającego mnie dziewczęcego chaosu.

– Może byś tak posprzątała tu co nieco. Nie mogę się przedrzeć przez te stosy rzeczy – zwróciłem jej uwagę, sądząc, że mam do tego prawo jak każdy rodzic, choćby długo nieobecny w domu.

– Przez trzy lata nikomu to nie przeszkadzało. A tu nagle problem – odpowiedziała moja nastoletnia piękność o blond włosach, wprowadzając mnie na moment w stan osłupienia. 

Nie muszę chyba dodawać, że nie wykonała najmniejszego ruchu w celu rozpoczęcia porządków. Przez chwilę zastanawiałem się nad dalszą strategią postępowania, jednak nie wymyśliłem nic ciekawego.

Zmienili się, nie są już małymi dziećmi…

Po południu syn wrócił ze szkoły. Przeszedł przez dom, rozrzucając swoje rzeczy. Jednak nauczony doświadczeniem z córką, postanowiłem chwilowo nie drążyć tematu porządku wkoło nas. Tym bardziej że bardzo miło się przywitaliśmy i nie chciałem awantur „na dzień dobry”.

Zobacz także:

– Inkubujesz się? – zapytał, podziwiając moją kolekcję swetrów i polarów opinającą zmarzniętą postać.

– Co w szkole? – zagadnąłem, już po raz drugi tego dnia uważając, że mam do tego prawo jak każdy rodzic, nawet ten długo nieobecny w domu.

– Jakoś leci – dobiegła mnie lakoniczna odpowiedź, po której moja latorośl oddaliła się pospiesznie, najwyraźniej chcąc uniknąć dokładniejszych pytań. 

Westchnąłem ciężko. Coś mi mówiło, że mój powrót do polskiej codzienności nie będzie łatwy. Trudno żyje się bez rodziny za granicą, ale jeszcze trudniej się do niej wraca… Nagle pewna myśl mnie przeszyła: „Syn był w szkole, a czemu córka nie? Przecież ona też się uczy i ma niedługo egzaminy!”.

– Zaraz, zaraz… – mruczałem, próbując sobie przypomnieć, w której klasie gimnazjum się uczy i kiedy je kończy. 

Nic z tego. Zapomniałem. A może nigdy tego nie wiedziałem. Skończyła podstawówkę, zmieniła szkołę, otoczenie, przechodziła kolejne ważne etapy życia bez ojca, który by się tym interesował i ją wspierał. Ogarnęła mnie wściekłość pomieszana z rozpaczą, że tak oddaliłem się od tutejszych spraw. „Jak mogę spytać ją o szkołę, skoro nawet nie wiem, do jakiej chodzi i w której jest klasie?” 

W tym momencie cały dom zalał huk, a konkretnie dźwięki gitary elektrycznej. Sam ją podarowałem synowi na przedostatnią Gwiazdkę. Myślałem, że kurzy się na stryszku, a tu proszę, jest w użyciu.

– Czy możesz trochę ciszej! – ryknąłem na całe gardło, wchodząc do jego pokoju. 

Stał tyłem, więc mnie nie słyszał. Podszedłem i klepnąłem go w ramię. Instrument ucichł. A on odwrócił się i uśmiechnął.

– Nieźle wymiatam, co? Z tym prezentem to był strzał w dziesiątkę. Mam w soboty próby z chłopakami. Możesz nas kiedyś odwiedzić.

Prośba o ciszę uwięzła mi w gardle. Przecież po tym pokazie wdzięczności nie każę mu się uspokoić, jak jakiś stary zgred. Poklepałem go jeszcze raz po ramieniu, tym razem z miną pełną uznania dla sztuki muzycznej, i wyszedłem. 

Przechodząc koło łazienki, zauważyłem, że zalegający bałagan nieco się przerzedził. Odetchnąłem z ulgą. Powróciła nadzieja, że jeszcze się dogadamy. Zajrzałem do pokoju córki i wrzasnąłem poprzez heavy metalowe riffy:

– Dziękuję za porządek w łazience.

Uśmiechnęła się tak, jak to zapamiętałem z dawnych lat. Moja kochana Ela… 

Nie pozwolę, by jakiś Stefan kręcił się po domu!

Zszedłem na dół do salonu, gdzie odgłosy gitary już nie były tak dokuczliwe. Pomyślałem, że w mieście, gdzie mieszkałem przez ostatnie trzy lata, właśnie zaczyna się Asr – modlitwa popołudniowa. Muezini nawołują do oddania chwały Allahowi, wiatr niesie żar z piaszczystej pustyni. Poczułem w sercu ukłucie igiełki żalu, że mnie tam nie ma.

W tym momencie w holu stanął jakiś mężczyzna z kluczami w ręce. Zerwałem się z kanapy jak oparzony.

– Kim pan jest?! – krzyknąłem.

– Dzień dobry. Jadwiga prosiła mnie o kontrolę zlewu. Podobno się zatyka i kapie z kolanka. Stefan jestem, sąsiad. Mieszkam trzy domy dalej – wyjaśnił.

Również się przedstawiłem. Teraz go poznałem. Rozmawialiśmy kiedyś, krótko po zakupie domu. Jednak moja nieobecność sprawiła, że nie poznałem sąsiadów lepiej. Tymczasem Stefan czuł się u nas jak u siebie. Włożył kapcie, które wyglądały, jakby były tu postawione dla niego, i podreptał pewnym krokiem do kuchni. Po drodze wyciągnął z szafy skrzynkę z narzędziami.

– Dobrze, że pan wrócił. Jadwiga źle znosi rozłąkę, często jest smutna. Robimy, co możemy, żeby jej pomóc, ale co mąż, to mąż… – Stefan ględził, kucając przy zlewie, a ja stałem jak oniemiały.  – Zresztą Elunia nie lepiej… Podaj pan szesnastkę z łaski swojej – wyciągnął ku mnie rękę i oczekiwał klucza. 

Pogrzebałem chwilę w skrzynce. Na szczęście narzędzia miały wytłoczone numery, bo na oko nigdy bym nie odróżnił klucza szesnastki od dziesiątki.

– Co z Elunią? – powróciłem do tematów rodzinnych.

– Ciężko znosi gimnazjum. Musiała zmienić klasę, bo jej tam taka jedna dokuczała. Dobrze, że ma jeszcze rok do egzaminów.

– A czy ona dziś nie powinna być w szkole? – zaryzykowałem utratę twarzy jako nieświadomy ojciec, jednak podejrzewałem, że Stefan coś wie.

– Dziś u nich Dzień Sportu, a ona i sport to… He, he, he – zarechotał, a ja się ostatkiem sił powstrzymałem, żeby go nie zburczeć za ten śmiech. 

Po kilku minutach skończył robotę. Umył ręce, wytarł je w ręcznik, który wisiał na osobnym haczyku przy szafce, również jakby specjalnie dla niego przygotowany. Następnie nalał sobie soku do szklanki, usiadł na fotelu i założył nogę na nogę. Obserwowałem go, jak swobodnie sobie poczyna w naszym mieszkaniu i zalewała mnie wściekłość. „Kim on, u licha, jest dla mojej rodziny?”.

– Cześć, wujku – Ela, przechodząc, pocałowała go w policzek.

Rozmowa się nie kleiła. Stefan najwyraźniej wyczuł mój nastrój, bo szybko się zebrał. Wychodząc, natknął się na wracającą z pracy Jadwigę.

– O, Stefan! Już idziesz? Zostań chwilę. Coś razem upichcimy na szybko – zapraszała go. 

Jednak Stefan wymówił się brakiem czasu.

Oglądałem tę scenę i już nie myślałem o muezinach, gorącym piasku pustyni czy utraconej przygodzie. Moje miejsce jest tutaj. Nie pozwolę, żeby jacyś Stefanowie i inni życzliwi wiedzieli więcej o życiu moich dzieci lub umawiali się na miłe popołudnia z moją żoną.

– Cześć, kochanie – Jadwiga mnie pocałowała.

– Cześć. Ja chętnie coś z tobą upichcę – zaoferowałem się. 

Po chwili w kuchni zeszła się cała rodzina i każdy dostał coś do roboty. Lody kruszały, a my powoli wracaliśmy do siebie po długiej rozłące.